[Polish] Kontrolerka biletów by Ponski
Summary:

Wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet... o bilet w szczególności – to jest jeśli marzy ci się spotkanie z nocną kontrolerką.

Disclaimer: All publicly recognizable characters, settings, etc. are the property of their respective owners. The original characters and plot are the property of the author. The author is in no way associated with the owners, creators, or producers of any media franchise. No copyright infringement is intended.


Categories: Young Adult 20-29, Adult 30-39, Mature (40-49), Entrapment, Feet, Footwear, Instant Size Change Characters: None
Growth: None
Shrink: Micro (1 in. to 1/2 in.)
Size Roles: F/m
Warnings: None
Challenges: None
Series: None
Chapters: 5 Completed: Yes Word count: 7570 Read: 6184 Published: May 15 2022 Updated: May 15 2022

1. Chapter 1 by Ponski

2. Chapter 2 by Ponski

3. Chapter 3 by Ponski

4. Chapter 4 by Ponski

5. Chapter 5 by Ponski

Chapter 1 by Ponski
Author's Notes:


Rzadko zdarza się, by byle post na fejsbuku tak nagle przyprawił mnie o szybsze bicie serca i zaprzątnął moje myśli na kolejne dni, a nawet tygodnie. Równie rzadko czyta się jednak takie wiadomości. "Podobno spędziła kilka godzin w bucie kontrolerki biletów" – i jeszcze ten obrazek ilustrujący zajście, żeby czytelnik przypadkiem nie pomyślał, że chodzi o jakąś rozbudowaną, poetycką przenośnię. Poznańskie MPK znowu zaskakuje. Znaczy... sama praktyka zmniejszania pasażerów na gapę, którzy nie chcieli płacić kary, przyjmować mandatu, czy po prostu się awanturowali została wprowadzona u nas – pierwsze takie miasto w Polsce! – już kilka miesięcy temu. Tak, jak pisze udzielająca wywiadu kontrolerka biletów (słowo kanarka brzmi dziwnie...), bezpieczeństwo tymczasowo aresztowanym mają zapewniać odpowiednie transportery; po skończonej zmianie zostają zdani policji. Pamiętne wydarzenia tamtej nocy, zyskujące już status mema, choć wzbudzające wiele kontrowersji, wyniknęły z kryzysowego połączenia agresywnej pasażerki i stanowczej, choć – jak przyznaje – ceniącej sobie własną wygodę nad formalności, kontrolerki. Jako dobre miejsce na przechowanie gapowiczki i ostudzenie jej bojowego zapału, pracownica MPK uznała swój własny kozak. Niby słyszano tu i ówdzie miejskie legendy o lubującej się w zapełnianiu zmniejszonymi pasażerami swoich kieszeni dżinsów czy marynarki nocnej kontrolerce, ale to – trzeba przyznać – już trochę wyższy poziom, do tego udokumentowany.


Wieść o zdarzeniu przez kilka dni utrzymywała się na ustach poznaniaków i poznanianek; wkrótce znaleziono kolejny gorący temat, ale zanim do tego doszło, dyskusje o kontrolerce zdarzało mi się przypadkowo wyłapać nawet czekając na przystanku. Tym bardziej nie ominęły mnie żywe rozmowy koleżanek i kolegów z kierunku, w które jednak starałem się nie mieszać. Nie dlatego, że miałem jakieś szczególne zdanie o moralności czy legalności działań kontrolerki, ale dlatego, że przejmowała mnie jedna jedyna kwestia, którą zrozumiałoby niewielu: jak samemu przeżyć to, co przeżyła ta “niefortunna” gapowiczka? Ostatnim chyba marzeniem komentujących zdarzenie osób byłoby znalezienie się w tej samej sytuacji, więc trzymałem język za zębami, w głębi duszy marząc jednak o tym więcej niż o czymkolwiek innym. W ten sposób, świadomie lub nie, powziąłem decyzję, że nie spocznę, póki nie natrafię na nocną kontrolerkę i nie odmówię jej okazania biletu.


Dość powiedzieć, że zadanie nie należało do najłatwiejszych. Zasadniczy problem polegał na tym, że – z tego, co się dowiedziałem – zmiana kontrolerki obejmuje godziny nocne, między godziną 22 a 6 rano. Musiałbym się nieźle przestawić jeśli chciałbym pogodzić czatowanie w tramwajach i autobusach po zachodzie słońca ze studiami. Ponadto, szansa, że spotkam właśnie ją nie była szczególnie wysoka, przez co podstawą było uzbrojenie się zarówno w cierpliwość, jak i bilet okresowy, którym mógłbym zaświecić gdyby kontrolą zajmował się ktokolwiek inny. Plan w każdym razie był, do sukcesu brakowało jedynie czasu i wytrwałości.


Noce zacząłem więc spędzać w komunikacji publicznej, uzupełniając braki snu albo zawczasu, zaraz po powrocie z zajęć do domu, albo zwyczajnie podczas długich jazd od pętli do pętli, najczęściej zajmując szereg siedzeń na samym końcu, przynajmniej w tych nowszych tramwajach. Najbardziej martwiło mnie tylko to, że w żadnym artykule nie opublikowano zdjęcia wyczekiwanej przeze mnie kontrolerki, jedynie krótkie opisy jej wyglądu. Po ich szczegółowej lekturze, uczuliłem się na samotną, wysoką, trzydziestoparoletnią, elegancką brunetkę, odmawiającą taszczenia ze sobą transporterów na zmniejszonych pasażerów. Podano także jej imię (choć nazwisko już nie), które będę mógł porównać z tym widniejącym na identyfikatorze wiszącym na jej szyi, by upewnić się, że to ona. Amelia. Tak właśnie miała się nazywać.




Klucze zabrane, telefon naładowany, rękawiczki na chłodną jesienną noc uszykowane; ruszałem spędzić kolejną noc w komunikacji publicznej, wciąż kierowany tym samym nieszablonowym pragnieniem, którego myśl przyprawiała mnie o rumieńce z każdą mimowolną wizją jego ostatecznego spełnienia. Już po godzinie 10. Na jednym z łazarskich przystanków wsiadłem do pustawego tramwaju, tym razem wypadło na linię 14. Pojeżdżę nim jakiś czas, aż będę musiał przesiąść się na jeden z nocnych. Znalazłem sobie miejsce i włączyłem na telefonie e–booka.


Zimne powietrze wdzierające się do pojazdu wraz z nowymi pasażerami skutecznie uniemożliwiało mi zaśnięcie. Pachniało jak cisza, samotność i, wiadomo, dym kominów z początku sezonu grzewczego. Widok kolorowych świateł lamp ulicznych, witryn zamkniętych sklepów i samochodów nadal mi się nie znudził; również i nieustający hałas tramwajowej maszynerii zamiast przeszkadzać – uspokajał. Gdy z tylnego siedzenia obserwowałem akurat długie, rozświetlone wnętrze tramwaju, ten znów zatrzymał się na stacji i po chwili mój wzrok przykuła nowa pasażerka, wyjątkowo schludna i elegancka. Ciemna marynarka i spódnica; stukające delikatnie wysokie, zamszowe buty; rozwiane włosy koloru jesieni, opanowane tylko dzięki przytrzymującym je kaszkiecie. Z wiadomych względów uważnie śledziłem jej ruchy. To, jak stanęła przy kasowniku; to, jak wyjęła na wierz spod marynarki zwisającą na smyczy plakietkę.


"Kontrola biletów. Proszę przygotować bilety do kontroli." Znajomy, choć bezosobowy, męski głos. Przyspieszający bicie serca nawet najbardziej uczciwym pasażerom. a co dopiero komuś, kto bardzo pragnie by komunikat ten zwiastował spotkanie z tą jedną kontrolerką. Opis fizyczny pasował, transporterów nie zauważyłem. Byle tylko przeczytać imię na identyfikatorze. Musiałem jeszcze chwilę poczekać.


Kontrolerka kierowała się systematycznie od jednego pasażera do drugiego, roztaczając wokół siebie aurę autorytetu. Byłem ostatnim przystankiem w jej obchodzie. Już zaraz mieliśmy się spotkać


Zatrzymała się przede mną; mną, siedzącym nieruchomo i obserwującym sytuację nadal jakby zza ekranu monitora. Łapiąc po chwili kontakt wzrokowy, ponagliła mnie do okazania biletu. Bezowocnie, gdyż myśli zajmował mi nie bilet, lecz ona sama.


Pogrążywszy się w lekturze postaci kontrolerki z bliska, moją uwagę przykuły jej wyraziste, wręcz gęste brwi, bezpruderyjnie nadające jej twarzy charakteru jednocześnie stanowczego i paradoksalnie troskliwego. Zwieńczały one lekko podkrążone oczy o jasnych tęczówkach i przenikliwym spojrzeniem, skupionym wciąż na mnie. Całości dopełniały usta pozostające w trudnym do odczytania grymasie lekkiego niezadowolenia bądź ciekawości. Twarz kontrolerki, jej naturalna cera z urokliwymi niedoskonałościami, sprawiała wrażenie szczerej, niemusiejącej niczego udowadniać.


Wreszcie – plakietka z podobnym, choć niezbyt pochlebiającym, wizerunkiem, opatrzona imieniem Amelia.


– Ma pan ważny bilet czy nie?


Jej niski, jak na swoją płeć, głos, sprawiający wrażenie jakby nadal był w stadium pośrednim między buntowniczą nastolatką a niezależną kobietą albo przesadnie sumienną nauczycielką, wybudził mnie z zamyślenia i przypomniał, że pora podjąć decyzję. Tak, to ona. Na nią czekałem. Byle tego teraz nie zepsuć.


– Nie mam.


Zaskoczony stanowczością własnych słów, poczułem jak wyprzedzają moje myśli i same stawiają za mnie kolejne kroki. Czułem się dziwnie, bo sytuacja nie przestała być zwyczajna. Albo raczej dlatego, że to, co dotychczas było domeną wyobraźni stawało się na moich oczach częścią teraźniejszości, która zawsze przecież jest zwyczajna.


– Wobec tego jestem zmuszona nałożyć na pana dodatkową opłatę. Płaci pan na miejscu?


Milczałem jeszcze przez chwilę, ciekaw czy zaprezentuje mi drugą opcję, bo właśnie na niej mi zależy, ale jedynie czekała na moją odpowiedź.


– Nie – powiedziałem. Po chwili dodałem, by sprawić wrażenie bardziej komunikatywnego: – Nie mam przy sobie pieniędzy.


– Czyli spędzi pan trochę czasu ze mną.


Przeczesałem nerwowo dłonią włosy, szukając słów. Nie byłem pewien czy to odpowiedni moment na zadanie jej bardziej osobistych pytań, bowiem scena rozgrywała się na razie zaskakująco szybko, a do tego wyjątkowo formalnie. Tymczasem kontrolerka, nadal z kamienną twarzą, sięgnęła do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wręczyła mi zgiętą na pół kartkę, obwieszczając ją “regulaminem”. Chwyciłem ją mimowolnie i otworzyłem, ale nie potrafiłem skupić się na wydrukowanych literach wystarczająco dobrze, by odczytać znaczenie słów, w które się układają. Jakby upewniając się, że administracyjna potrzeba zostanie spełniona, kontrolerka osobiście zaczęła streszczać mi moje najważniejsze nowe prawa i obowiązki, szukając jednocześnie w drugiej kieszeni urządzenia przypominającego e–papierosa, zwanego potocznie zmniejszaczem.


– Jest pan gotowy? – spytała, zaraz po skończeniu opisywania procedury, której miałem zostać poddany.


– Czy to właśnie pani zatrzymała pasażerkę na noc wewnątrz swojego buta? – udało mi się przerwać mój stupor zmieniającym temat pytaniem.


– Słucham? – delikatny ruch brwi. Po chwili: – Tak, można tak powiedzieć. Dlaczego pan pyta?


– Czy... ja też mógłbym tam trafić? Dopóki znów nie będę wolny?

Chapter 2 by Ponski

Kontrolerka spojrzała mi uważnie prosto w oczy, ze zrozumiałym niedowierzaniem, analizując moje słowa przez kilka chwil. Bimba szarpnęła na zakręcie, przerywając ten moment:


– Jeszcze się nie spotkałam z tym, by ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli wybierał przejażdżkę w towarzystwie mojej stopy zamiast wewnątrz wygodnej kieszeni – na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. – Jeśli jest pan chętny, to zapraszam, ale za wygodę nie odpowiadam. Jest pan pewien?


Nie znalazłem u niej zrozumienia, ale nie zrozumienia szukałem; jedynie zgody. Poczułem jak mięśnie twarzy same układają mi się w uśmiech i jak miejsce niepewności zajmuje ekscytacja. Przytaknąłem.


– Tak, jestem pewien – schowałem telefon do spodni. – Gotów też.


– Dobrze, to zaczynamy.


Kontrolerka sprawdziła ustawienia na zmniejszaczu, a następnie skierowała go w stronę mojego ciała. Nigdy wcześniej nie miałem okazji doświadczyć tego procesu. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale nie zaprzątywałem sobie tym głowy, ważniejsza od podróży była dla mnie teraz destynacja.


Poczułem przez moment ciepło, jak gdybym stanął właśnie w promieniach letniego słońca. Zaraz potem przyszedł duszący ścisk i utrata równowagi. Gdy ją odzyskałem, pokrycie fotela, na którym nadal siedziałem, rozciągało się na długość parkietu do kręgli.


Zrzuciłem szybko z siebie mikroskopijną kurtkę i buty, nie chciałem się przecież ugotować w kozaku, w którym miałem zaraz być przetrzymywany. Kontrolerka tymczasem schowała urządzenie do kieszeni, poprawiła marynarkę i, kucając, wyciągnęła w moim kierunku ogromną dłoń. Objęła mnie nią zaskakująco delikatnie, przymusowo oferując swój mały palec jako siedzenie. Oparłem się w odpowiedzi własnymi rękoma o miękkie wnętrze jej dłoni, by nie upaść, uważając na przepastne, głębokie linie, wewnątrz których utknąć by mogło moje ramię.


Zaśmiałem się cicho, bo przeszło mi przez myśl, że ma mnie dosłownie w garści. Kontrolerka, pani Amelia. Jej instytucjonalny chłód kontrastował z nadwyraz intymnym i emocjonalnym doświadczeniem, w którym się znalazłem. Jak karcąca nauczycielka, ale taka, w której podkochują się wszyscy odkrywający dopiero to uczucie młodzi chłopcy. Nie przestało mnie to dezorientować; nie byłem w stanie zdecydować jak powinienem się wobec niej zachować ani na co mogę sobie tak naprawdę pozwolić.


Ciepło i zapach jej dłoni, delikatne pulsowanie krwi. Prześwitujące przez stanowczo zgięte palce światło tramwajowych lamp. Siły bezwładności wywołane niedbałymi, wręcz beztroskimi ruchami ręki kontrolerki szarpały mną i przyciskały mnie do jej łagodnie amortyzującej, poduszkowej skóry. Wreszcie usiadła, opierając nadgarstek dłoni mnie skrywajacej o swoje kolano.


Kontrolerka oparła prawą stopę zewnętrznym bokiem podeszwy o podłogę tramwaju i schyliła się lekko by móc dosięgnąć długiego zamka swojego czarnego, rozchodzonego kozaka. Rozpiąwszy go, złapała za zapiętek i oswobodziła zmęczoną staniem stopę. Położyła ją na kolanie i wyprostowała się, unosząc w górę but. Rozchyliła dłoń, znów ujawniając mi swoje oblicze, z którego natychmiast zacząłem próbować coś odczytać. Jej wciąż niewzruszona twarz zdawała mi się w rzeczywistości skrywać pod zasłoną beznamiętności nutę satysfakcji lub nawet entuzjazmu.


– Zgodnie z życzeniem, najbliższe kilka godzin spędzi pan wtulony w moją stopę. Postaram się uważać, ale sam sobie będzie pan winien jeśli pana rozdepczę – usłyszałem.


Palce pani Amelii znów zacisnęły się wokół mnie, eskortując mnie do środka rozpiętego kozaka. Gdy światła przyćmiły ściany cholewki, a powietrze wypełnił zapach zamszu, upuszczony zostałem delikatnie na znoszonej wkładce i tym samym rozstałem się już na dłużej z dłonią pani Amelii. Odwróciłem się, nadal w pozycji półleżącej po upadku, wsparty łokciami, i spojrzałem w stronę cholewki buta, przez którą wpadało jeszcze światło. Moje spojrzenie spotkało wzrok pani Amelii. Nie byłem w stanie zobaczyć całej jej twarzy ale zdawało mi się, że chciała coś jeszcze mi powiedzieć. Widocznie zrezygnowała, gdyż po chwili wahania położyła but na podłodze. Zaraz po tym oddaloną jakby na horyzoncie twarz i blask tramwajowych lamp zasłoniła pędząca mi na spotkanie ogromną stopa kontrolerki.


Jej czarne, nieprześwitujące rajstopy były na końcach pokryte przez równie ciemne, krótkie skarpetki, ubrane dla wygody wewnątrz buta i ochrony delikatniejszej, choć nadal rozsądnie grubej z uwagi na porę roku, warstwy materiału bliżej ciała. Wszystkie te części ubioru nadawały jej stopie puszystości, której nie miałaby, gdyby była bosa, i obejmując ją, rozmywały jej kształty. Wydawała się przez to być mniej niebezpieczna niż była w rzeczywistości, gdyż miałem wrażenie że przykrywa mnie ogromny koc, a nie niemalże rozdeptuje kolosalna kobieta. Światła gasły, widziałem coraz mniej. Na chwilę przed zapadnięciem ciemności udało mi się jedynie odczytać przesuwający się nade mną ledwo widoczny napis: “39–42”.


Poduszki stopy pani Amelii bezceremonialnie przygniotły mnie i wcisnęły we wkładkę buta. Leżałem na plecach, jakbym robił pokracznego bałwana na śniegu, z twarzą wtuloną w szczelnie przykrywającą mnie, uzależniająco miękką skarpetkę. Nasiąknięta nieznacznie potem, pokryta drobinkami mechacącego się materiału, z jednej strony łaskotała nos, z drugiej – odurzała swoim ciepłym zapachem, wonią skóry pani Amelii, która pozwoliła mi w tak intymny sposób jej doświadczyć.


Zmysł równowagi przypomniał mi wkrótce, że zrzekłem się swojej autonomii i przynajmniej na razie nieść przez świat będą mnie nie moje własne nogi: poczułem bowiem jak kontrolerka stara się wymościć, ruszając wokół wszystkich osi butem, mocniej mnie wdeptując, obracając kostką i poruszając palcami, co naprężało skórę jej podeszwy, ale nie znajduje zadowalającego ułożenia dla człowieczego kamyka w jej bucie, którym się stałem. Jakby chcąc upewnić się, że dyskomfort nie ustąpi z czasem, kontrolerka wstała z tramwajowego siedzenia i, asekuracyjnie trzymając się drążka, oparła cały swój ciężar na prawej nodze.


Ścisk, który do tamtej pory czułem w żadnej mierze nie równał się z tym, którego doświadczyłem, gdy pani Amelia wstała. Gdybym wpadł wtedy pod jej piętę, z pewnością roztrzaskałaby mi kości. Moja głowa siłą rzeczy leżała już na boku, podobnie jak moje nogi. Powietrze, którego mnie pozbawiła w chwili przygniecenia, nie było w stanie wrócić do płuc; nie mogłem oddychać. Uczucie przyjemności rozpłynęło się po moim ciele. Miałem wrażenie, jakby ktoś ze wszystkich stron mnie przytulał, obejmował i nie puszczał. Całkowicie unieruchomiony, nie wiedziałem jak długo jeszcze nie będę mógł wziąć wdechu; teraz była to tylko decyzja pani Amelii. Po targających mną siłach bezwładności domyślałem się, że kontrolerka kręci w miejscu stopą, tak jak to się robi gasząc wyrzuconego papierosa; tak, jakby mówiła mi “chciałeś, to masz”. Czułem jak krew napływa mi do głowy i tracę czucie w kończynach. Po kilku sekundach skurcze mimowolnie objęły całe moje ciało, a umysł zdawał mi się ulatniać spod stopy kontrolerki i łączyć z nią w jedność. Strach mieszał mi się z euforią; jedno tylko napędzało drugie.


Pani Amelia znowu usiadła. Ścisk ustąpił, łapczywie wciągałem filtrowane przez olbrzymią skarpetkę powietrze, czułem jak krew zaczyna krążyć w dziwnie zimnych kończynach. Zorientowałem się, że przednia strona mojej bielizny stała się wilgotna i śliska.


Kontrolerka zdecydowała się przemieścić mnie w jakieś inne, mniej uciążliwe miejsce w swoim bucie. Przechyliła go lekko do siebie i obstukała obcas o podłogę tramwaju. Ześlizgnąłem się na wkładce w stronę łuku jej stopy, który zaoferował mi więcej miejsca. Nie chcąc jednak zaraz wpaść z powrotem pod podeszwę gdy kontrolerka zacznie swobodnie chodzić, szukałem jakiegokolwiek punktu zaczepu; aż pomyślałem o ściągaczu stopki, któregobmógłbym się złapać. Stanąłem niepewnie na nogach, wsparty ścianą buta, i podciągnąwszy się, zaczepiłem dłońmi o mankiet. Jakby odruchowo, wspiąłem się do środka i umościłem wewnątrz, z rękami wyciągniętymi poza skarpetkę, plecami do nogi pani Amelii. Po otarciu się o śmierć, z jakimkolwiek przyjemnościami by się nie wiązała, mogłem sobie teraz pozwolić na chwilę oddechu i kontynuować podróż utrzymywany bezpiecznie w miejscu przez gumkę, bez obaw, że zostanę przypadkiem rozgnieciony.

Chapter 3 by Ponski

Pani Amelia lubiła swoją pracę. Wraz z implementacją polityki zmniejszania pasażerów na gapę zmniejszyły się również przypadki przemocy wobec kontrolerów, na którą kobiety w szczególności były narażone; trudno przez to swoją drogą znaleźć teraz w tym zawodzie mężczyznę, przynajmniej w Poznaniu. Nocna zmiana nie wiązała się więc u niej ze zwiększonym niebezpieczeństwem. Przeciwnie, uważała swoją pracę za łatwą i przyjemną, do tego stosunkowo dobrze płatną; pozwalała jej na unikanie oślepiającego światła dziennego, za którym raczej nie przepadała. Podobnie jak tłumów – ludzie zwykle jej przeszkadzali, jej własna obecność była dla niej wystarczajaca.


Odebranie własnego służbowego urządzenia do zmniejszania było dla niej więc gwarantem spokoju, choć nie stałaby się bohaterką tej opowieści gdyby nie straciła tego pewnego razu cierpliwość. Wywiązywała się w całości ze swoich obowiązków zagwarantowania bezpieczeństwa tymczasowo pozbawionym wolności i rozmiaru, lecz traktowała swoich “podopiecznych” wyjątkowo instrumentalnie; ot grupka jednostek do przechowania i dostarczenia. Z pewnością nie stawiała się na ich miejscu – w szczególności jeśli reagowali agresywnie. Z drugiej strony, nie czerpała ze swojej władzy przyjemności, jedynie doceniała jej użyteczność w zmniejszaniu problemów.


Dlatego też wkładając awanturującą się pasażerkę do buta, pani Amelia nie kierowała się chęcią zemsty, strofowania, czy doznania fizycznego. Uznała zwyczajnie, choć spontanicznie, że niekomfortowa izolacja przysłuży się gapowiczce i przekona ją, że odwoływać może się po zdarzeniu, a nie w trakcie.


Tym razem było inaczej. To nie pani Amelia próbowała w końcu przekonać chłopaka, by ten zgodził się spędzić czas w jej bucie, lecz sama została o to przez niego poproszona. Pomimo pokerowej twarzy, trudno jej było przez to zachować się w pełni profesjonalnie i przestać myśleć o tym, jak bardzo osobista stała się ta sytuacja. Zaczęła zauważać pewne aspekty, które wcześniej ignorowała; spojrzała na sam akt zmniejszania od nowej strony, niczym nastolatka odkrywająca, że chłopcy to nie tylko upierdliwi gówniarze, ale i źródło innej kategorii emocji.


Z początku za cel obrała uświadomić chłopakowi jak bardzo nie przemyślał swojego pomysłu; nie potrzebowała zbyt długo by ze zdziwienia przejść do przekornej ustępliwości. Jak chce, niech ma – odechce mu się takich głupich zabaw. Jej nic to nie będzie kosztować, może poza lekkim dyskomfortem jeśli chłopak ułoży się tak, że akurat będzie jej się wżynać w stopę, a problem sam się rozwiąże. Ostatnim razem kontrolerka nie poniosła konsekwencji, więc tym bardziej teraz nie powinna mieć problemu.


Jednak po zmniejszeniu zaczęła się zastanawiać dlaczego ktokolwiek chciałby znaleźć się z własnej woli w tak degradującej sytuacji. Masochista? Cichy wielbiciel? Poszukiwacz wrażeń? Może pod wpływem, choć nie wyglądał na takiego. Czy naprawdę miałoby to być dla chłopaka coś przyjemnego? Trzymając go w dłoni, była na niego trochę zła, że tak bardzo zaburzył jej rutynę. Nie nad stosownością spełniania zachcianek małych entuzjastów kobiecego obuwia oczekiwała się zastanawiać gdy wychodziła wieczorem do pracy. Cóż, jeśli resztę zmiany ma znowu spędzić z nadprogramową przybłędą u nogi, niech tak będzie, ale na jej warunkach.


Chłopak wewnątrz kozaka wyglądał doprawdy żałośnie. Leżąc w ciemności na używanej wkładce, wydał się kontrolerce zupełnie bezbronny i jakby w nieodpowiednim dla siebie miejscu. Miała przez moment wyrzuty sumienia i ledwo powstrzymała się od zaprotestowania, ale po chwili uznała, że poświęciła już tej sprawie wystarczająco dużo czasu i nie ma sensu rozwodzić się w nieskończoność. Położyła but na podłodze, przysłoniła chłopaka stopą, zrywając z nim kontakt wzrokowy, i włożywszy nogę do kozaka, zapięła zamek.


Pod delikatną podeszwą swojej stopy łatwo poczuła jego ciało. Wbijało jej się w czułą skórę tak, że z łatwością mogła rozróżnić dotykiem kończyny i głowę, nawet pomimo warstw materiału, które ją od chłopaka oddzielały. Zbyt dużą łatwością – pomyślała, że gdyby miała teraz tak chodzić, po pewnym czasie zaczęłaby kuśtykać z bólu, aż przez nieuwagę lub w przypływie irytacji nieodwracalnie by pasażera rozeszła i nie byłoby co wyjmować z buta. Spróbowała wymościć się w kozaku, ale mały obiekt się nie przemieścił. Wstała, by upewnić się, że istotnie niekomfortowa byłaby ta podróż.


Nie kwapiła się do morderstwa, ale. Ale stojąc, kontrolerka nie mogła się powstrzymać i przeniosła na chwilę swój ciężar na prawą nogę. Poczuła jak małe ciało chłopaka wtapia się w poduszki jej stopy, znika pod naciskiem, zatraca swój indywidualizm u jej nogi, na jej komendę. Zastanawiała się co on czuje i czy na to właśnie liczył.


I dlaczego to akurat jej powierzył swój los.


Wiadomo, przeczytał o niej w wiadomościach i długo się nie zastanawiał; gdyby zobaczył ją po prostu na ulicy, nie pytałby czy przypadkiem nie ma licencji na zmniejszanie ludzi. Ale i tak pani Amelia czuła się trochę wyjątkowa. Nie dotknął jej pośladków. Nie rzucił głupiego komentarza. Nie poprosił nawet jej numeru telefonu. Po prostu spytał się, czy może w całości oddać się w jej ręce. Trudno wyobrazić sobie mniej groźnego “napastnika”; mogła przecież go wyśmiać, odpowiedzieć “nie” i więcej o tym nie myśleć. Dla niego widocznie dużo to znaczy, nawet jeśli jest to tylko coś seksualnego na jakiś dewiacyjny sposób. Aż zabawne było dla niej, że od niechcenia może spełnić takie głupie marzenie.


Kontrolerka nie dzieliła z nim zainteresowania stopami. Nie zdarzyło się też jej nigdy wcześniej uwodzić kogokolwiek swoimi nogami czy wręcz czuć na nich dotyk innej osoby. Raczej nie była obiektem westchnień mężczyzn, albo przynajmniej nie zajmowała się związkami i nie zwracała na nie uwagi. Nie przywykła do dominowania, ani kontaktu z uległymi jej facetami.


Drobne ciało młodego chłopaka uwięzionego pod jej stopą dostarczało jej nowych doznań. Trochę jej się to podobało.


Szarpnięcie bimby wyrwałą ją z transu. Czy nie przesadziła? Usiadła znów na fotelu, złagodziła ucisk. Czuła, że chłopak się rusza; to dobrze. Niech sobie tam siedzi. Ale może w jakimś bardziej bezpiecznym miejscu. Kontrolerka przechyliła kozak; chłopak najwyraźniej zrozumiał, że pod podeszwą długo nie pożyje i przeniósł się w okolice mankietu skarpetki.


Dobrze więc: pora kontynuować pracę.

Chapter 4 by Ponski

Nocą łatwo się zgubić, wszystko w końcu wygląda zupełnie inaczej niż w dzień. Amelia nie miała z tym jednak problemu, wręcz przeciwnie – po przejściu na nocne zmiany to właśnie oświetlone słońcem miasto wydawało jej się nieswoje. Tak czy siak, do orientacji w terenie służyła jej przede wszystkim mapa połączeń tramwajowych i autobusowych, którą nauczyła się spokojnie odtwarzać w pamięci. Kilka przystanków i zmiana linii; lub jazda tak długo, aż nie zbierze się w pojeździe przynajmniej garstka osób – tak zazwyczaj mijał jej czas pracy. Po powrocie do swojej rutyny, szybko zapomniała o pasażerze w bucie. Co jakiś czas oczywiście wracała myślami do chłopaka, ale na tyle jej nie przeszkadzał i nie wbijał jej się w skórę, że nie zdarzało się to szczególnie często.


Za wyjątkiem niecodziennego spotkania z, eufemistycznie rzecz ujmując, nazbyt skromnym poszukiwaczem wrażeń, zmiana Amelii była raczej spokojna i nie obfitowała w niespodzianki. Sprawdziwszy kolejną porcję pasażerów, wysiadła niedaleko Placu Wielkopolskiego, na który następnie się udała. Była już późna noc, nawet grupki głośnych imprezowiczów porozchodziły się po domach. Przenikliwe zimno potęgował wiatr. Gdyby była inna pora roku, Amelia wyjęłaby pewnie książkę, ale teraz musiała się zadowolić audiobookiem i parą chłodnych, dousznych słuchawek. Ciszę przerwała na chwilę syrena przejeżdżającej pustymi ulicami karetki. Kontrolerka pomyślała o tycim chłopaku wciśniętym między jej skarpetkę i rajstopy. Jemu pewnie jest ciepło. Nadjechał tramwaj, motorniczy otworzył jej drzwi. Bimba była raczej pustawa, ale zmarznięta i szukająca schronienia od wiatru Amelia z radością przyjęła tę ofertę i od razu skierowała się ku wolnemu siedzeniu nad grzejnikiem.


Nocą wnętrze oświetlonego tramwaju odbija się od szyb, przesłaniając widok na miasto i sprawiając charakterystyczne dla luster wrażenie, że miejsce, w którym się przebywa jest większe niż w rzeczywistości. Amelia przejrzała się w ukrywającym niedoskonałości, rozmytym zwierciadle. Wyjęła telefon i sprawdziła fejsbuka, ale zaraz go schowała – w nocy mało kto cokolwiek wrzuca. Mechaniczny szum tramwaju zagłuszał świszczenie wiatru. Kaloryfer przyjemnie rozgrzewał jej ciało. Wtuliła się w siedzenie.


Amelia pewnie zagubiłaby się we własnych myślach na dłużej gdyby nie zorientowała się wreszcie, że trzymając stopy zaraz przy grzejniku, gotuje w swoim bucie chłopaka. Wystraszyła ją własna nieuwaga i zaraz wyprostowała prawą nogę. Pokręciła nią w kostce i znów przybliżyła ja do siebie z zamiarem zajrzenia wewnątrz kozaka i upewnienia się, że pasażer ma się dobrze. Rozpiąwszy zamek, zdjęła delikatnie lewą dłonią but, prawá zaś złapała się za łydkę. Gdzieś między piętą a kostką wybrzuszał się nieco materiał skarpetki. Dotknęła go delikatnie palcem. W odpowiedzi sama poczuła zabawnie subtelny opór, jakby w proteście przeciwko niezapowiedzianemu kontaktowi. Chłopak ewidentnie nie radził sobie z opuszkiem jej palca i bezskutecznie starał się go odepchnąć, co wywołało w Amelii wrażenie jakby siłowała się ze zbulwersowanym żuczkiem. To wszystko znaczyło jednak, że nic mu nie jest. Amelia obejrzała się przez ramię, ale nieliczni pasażerowie nie zwracali na nią uwagi. Włożyła z powrotem nogę do buta i zapięła zamek; wyprostowała ją w kolanie, oddalając ją od grzejnika.


W czasie gdy Amelia upewniała się co do stanu chłopaka, bimba zdążyła przejechać jeden przystanek i zbliżała się do kolejnego. Gdy otworzyły się drzwi, oczom kontrolerki ukazała się znajoma postać – koleżanka po fachu: czterdziestokilkulatka o czarnych włosach z prostą grzywką i okularach w grubej ramce, sprawiająca wrażenie jakby ubrała się w pośpiechu, byle tylko nie zmarznąć.


– Iza? – spytała Amelia.


– Amelia! – odpowiedziała Iza i usiadła bokiem na fotelu przed koleżanką.


– Od kiedy pracujesz na nocnej zmianie?


– A wyglądam jakbym była w pracy? Jadę do kina na późny seans. Czy może już wczesny?


– Zazdroszczę. Brzmi o niebo lepiej niż obijanie się po pustych tramwajach i autobusach.


– Ja już swoje odrobiłam. Jak ci mija noc? Złapałaś kogoś?


– Poniekąd. Dziwna sprawa.


– To znaczy?


– Sam mnie jakby poprosił… bym go złapała.


– Portfel mu ciążył?


– Właśnie nie, nie opłacił mandatu. Gdy miałam zacząć go zmniejszać, spytał się o tę sprawę z zeszłego miesiąca, pamiętasz? Z tą… frechkundą.


– No, pamiętam. I co?


– I zwrócił się do mnie z prośbą bym i niego na czas odsiadki trzymała u siebie w bucie.


– Nieźle, wygląda na to, że doczekałaś się własnych adoratorów. Jak na to zareagowałaś?


Amelia podniosła lekko w odpowiedzi nogę. Iza roześmiała się.


– Nie jestem głupia, dobrze wiem, że to pewnie coś zboczonego. Ale szczerze – zwisa mi to – Amelia wzruszyła ramionami. – Niech sobie tam siedzi i adoruje – mimowolnie ugryzła się w policzek. – A jeśli coś mu jednak nie odpowiada, to jest w doskonałym miejscu by przemyśleć swoje życiowe wybory.


– No i prawidłowo. Przydałoby się zrobić to samo ze wszystkimi tymi szczeniakami, z którymi muszę się użerać gdy po zajęciach wracają grupowo do domów. Posiedzieliby kilka godzin w moich starych balerinach i zaraz by ich to nauczyło kultury – znów się roześmiała.


– Zluzuj, Iza. Znaczy, nie mi oceniać twoje metody wychowawcze, ale zarząd mógłby się przyczepić.


– Wiem, wiem, wygłupiam się. O, już Lechicka. To lecę. Nie zapomnij wyjąć tę swoją ofiarę zanim skończysz zmianę. Trzymaj się.


– Spróbuję. Miłego seansu. Do zobaczenia.




Przezwyciężając siły grawitacji dzięki gumce skarpetki, plecami opierałem się o gładkie rajstopy pani Amelii, których aksamitny dotyk przyprawiał mnie o szybsze bicie serca i elektryzował mi włosy. Gdyby nie to, że odwrócenie się groziło osunięciem się w dół skarpetki, większość podróży spędziłbym z twarzą wtuloną w tę przyjemną oazę miękkości przy jej kostce, przy której się znalazłem.


Możliwość przytrzymania się gumki zabezpieczała mnie ponadto przed byciem niekontrolowanie rzucanym przy każdym kroku pani Amelii, dla niej błahym i nieznaczącym, dla mnie – porównywalnym z niejedną atrakcją rodem z wesołego miasteczka. Karuzela ta nie była jednak tak nieprzyjemna, jak można się było spodziewać; nie licząc potknięć kontrolerki czy innych nagłych, nieregularnych szarpnięć, jej ruchy raczej mnie koiły, a powstałe zawroty głowy dawały mi się we znaki dopiero wtedy, gdy pani Amelia przystawała w jednej pozycji na dłużej, przywodząc mi na myśl sytuację zejścia z kołyszącego się statku.


Ku niczyjemu zaskoczeniu, we wnętrzu kozaka pani Amelii było ciemniej niż nad Rusałką po zmroku. Trudno było mi wręcz stwierdzić, czy to, co widziałem, widziałem naprawdę, czy jedynie wyobrażałem sobie na podstawie innych zmysłów. Błądząc po wszystkich stronach myślami, przypomniałem sobie o telefonie w tylnej kieszeni spodni, którym mógłbym oświetlić trochę swoje otoczenie. Jakimś cudem wyszedł cało z testu obciążeniowego pod stopą pani Amelii, choć bliski był rozładowania. Szkoda; chętnie przekonałbym się jak w takich warunkach gra się w Genshina, ale lepiej oszczędzić baterię na wypadek gdyby zapomniał o mnie świat. Włączyłem tylko na chwilę latarkę. 


Pofałdowane wnętrze kozaka monumentalnie piętrzyło się wśród ostrych cieni przed moją twarzą niczym ściana jaskini. Przy każdym kroku gniotło się na ten sam sposób, umożliwiając ruch powietrza. Zmechacona skarpetka jak ogromny koc znikała za zakrętem po obu stronach. Zgasiłem latarkę i znów nic nie widziałem.


Ciemno, wygodnie, zmysłowo. Na swój sposób intymnie. Nie bez powodu prawie całą przejażdżkę spędziłem wpół we śnie, wpół na jawie.


Z hipnagogicznej rutyny wyrwała mnie dopiero nietypowa fala ciepła, która podkradła się nieoczekiwanie podczas jednej z przerw od karuzelowego przemarszu. Domyślając się po rytmie dotychczasowych kroków pani Amelii, że usiadła ona przed chwilą na tramwajowym fotelu, szybko doszedłem do wniosku, iż przyczyną wzrostu temperatury musi być ogrzewanie pojazdu. W przeciągu kilku chwil moje najbliższe otoczenie przeszło swego rodzaju metamorfozę; czułem się obejmowany jakby ciaśniej i trudniej było mi zmienić położenie, a tworzywa u nogi pani Amelii zdawały się być jeszcze miększe niż wcześniej. Puściłem się gumki, lecz nadal trwałem w tym samym miejscu, przywarty do rajstop. Woń ciała pani Amelii stawała się zauważalna i pobudzała moje zmysły. W napływie cielesnego zapału znów zapragnąłem zbliżyć się do jej stopy, na chwilę tylko, zaraz wrócę. Nie ślizgając się już po materiale rajstop, wczołgałem się cały pod jej skarpetkę.

Chapter 5 by Ponski

Przez ciepło potęgowane warstwami materiału sam zacząłem się pocić, a moje naelektryzowane niedawno włosy chłonęły część wilgoci z powietrza. Oddychając przez usta, schodziłem niżej, w stronę pięty pani Amelii. Pod dłońmi czułem materiał rajstop, lekko wilgotny, teraz jeszcze bardziej intymny, ekscytujący. Ta ekscytacja łączyła się z trwogą wywołana poczuciem kończenia się powietrza; to jednak tylko potęgowało moją chęć odwzajemnienia szczelnego, wyciskającego dech z piersi uścisku. Gdy tylko mogłem, łapczywie zatapiałem twarz w rajstopie, jak gdybym chciał przebić się do jej ciepłej, nagiej skóry.


Nie zaszedłem szczególnie daleko w swoim lekkomyślnym pełznięciu, gdy pani Amelia ruszyła nogą i rozpięła głośno zamek kozaka, oślepiając mnie nagłym rozlewem światła. Wybudzony z erotycznego otępienia, łapczywie łykałem napływające zdekarbonizowane powietrze, aż nie wypchnęło go ze mnie bez zapowiedzi spotkanie z kuriozalnie kolosalnym palcem kontrolerki. Z trudem się obróciwszy, próbowałem asekuracyjnie odepchnąć go od siebie, choć zdrowy rozsądek przypominał mi jak bardzo daremne było to przedsięwzięcie. Ucisk wkrótce ustąpił, a ja znów znalazłem się w ciemności, jakby kontrastowo gęstszej niż wcześniej. Już w pełni zmysłów i wspominając wydarzenia, które zaszły zaraz po moim zmniejszeniu, przypomniałem sobie, że nie chciałbym tak naprawdę znaleźć się pod piętą pani Amelii w momencie jej powrotu do obchodów komunikacji miejskiej. Szybko więc wspiąłem się z powrotem ku gumce stopki i resztę podróży cierpliwe kontynuowałem w bezpieczeństwie jej objęcia.




Dłoń kontrolerki objęła mnie z jakby trochę większą delikatnością niż gdy robiła to po raz pierwszy. Trafiłem do kieszeni jej marynarki. Pani Amelia kończyła zmianę.


Odebrałem swoje rzeczy i pospiesznym krokiem opuściłem komisariat.


Gdy odzyskawszy swój oryginalny wzrost grzecznie czekałem na zakończenie legitymowania – mandat mnie w końcu nie ominął – zastanawiałem się, czy pożegnać się z kontrolerką. Czy to już nie za dużo. Czy powinienem, czy wypada. Czy będę w stanie. Niezaprzeczalnie się tej nocy do siebie zbliżyliśmy, ale intymność ta była bardziej profesjonalna, bezosobowa. Nie patrzyliśmy sobie przecież zbyt długo w oczy. Dlatego zamiana kilku szczerych słów po godzinach wydawała mi się bardziej brawurowa niż wszystko to, co miało miejsce w jej kozaku. Jak dobrze, że nie natrafiłem na żadne lustro; gdybym się wtedy, po nocy pełnej wrażeń, w jakimś przejrzał, zupełnie już bym nie znalazł odwagi by stanąć przed kontrolerką.


Nadal rozdarty, postanowiłem sprawdzić najpierw, czy jest w ogóle sens się zastanawiać. Stojąc na schodach komisariatu, ujrzałem powoli oddalającą się kontrolerkę. Ruszyłem za nią. Oj, może nie tak szybko, przecież jej nie gonię.


– Pani Amelio! – odwróciła się, jakby się mnie spodziewała.


– Tak?


– Dziękuję – odpowiedziałem lakonicznie, onieśmielony widokiem jej twarzy.


– Nie ma sprawy.


Beznamiętność jej słów coś ukrywała. Zmieszałem się


– To… do zobaczenia.


Lekko, pytająco pochyliła głowę w dół, utrzymując kontakt wzrokowy.


– A planuje się pan znowu zobaczyć? – zanim odpowiedziałem, dodała: – Może następnym razem poradzimy sobie bez wystawiania mandatu, hm?


I odeszła.


Do domu wracałbym tą samą drogą, co ona, ale postanowiłem pójść naokoło. Nie chciałem psuć tego momentu.


This story archived at http://www.giantessworld.net/viewstory.php?sid=11815