- Text Size +
Author's Chapter Notes:


Rzadko zdarza się, by byle post na fejsbuku tak nagle przyprawił mnie o szybsze bicie serca i zaprzątnął moje myśli na kolejne dni, a nawet tygodnie. Równie rzadko czyta się jednak takie wiadomości. "Podobno spędziła kilka godzin w bucie kontrolerki biletów" – i jeszcze ten obrazek ilustrujący zajście, żeby czytelnik przypadkiem nie pomyślał, że chodzi o jakąś rozbudowaną, poetycką przenośnię. Poznańskie MPK znowu zaskakuje. Znaczy... sama praktyka zmniejszania pasażerów na gapę, którzy nie chcieli płacić kary, przyjmować mandatu, czy po prostu się awanturowali została wprowadzona u nas – pierwsze takie miasto w Polsce! – już kilka miesięcy temu. Tak, jak pisze udzielająca wywiadu kontrolerka biletów (słowo kanarka brzmi dziwnie...), bezpieczeństwo tymczasowo aresztowanym mają zapewniać odpowiednie transportery; po skończonej zmianie zostają zdani policji. Pamiętne wydarzenia tamtej nocy, zyskujące już status mema, choć wzbudzające wiele kontrowersji, wyniknęły z kryzysowego połączenia agresywnej pasażerki i stanowczej, choć – jak przyznaje – ceniącej sobie własną wygodę nad formalności, kontrolerki. Jako dobre miejsce na przechowanie gapowiczki i ostudzenie jej bojowego zapału, pracownica MPK uznała swój własny kozak. Niby słyszano tu i ówdzie miejskie legendy o lubującej się w zapełnianiu zmniejszonymi pasażerami swoich kieszeni dżinsów czy marynarki nocnej kontrolerce, ale to – trzeba przyznać – już trochę wyższy poziom, do tego udokumentowany.


Wieść o zdarzeniu przez kilka dni utrzymywała się na ustach poznaniaków i poznanianek; wkrótce znaleziono kolejny gorący temat, ale zanim do tego doszło, dyskusje o kontrolerce zdarzało mi się przypadkowo wyłapać nawet czekając na przystanku. Tym bardziej nie ominęły mnie żywe rozmowy koleżanek i kolegów z kierunku, w które jednak starałem się nie mieszać. Nie dlatego, że miałem jakieś szczególne zdanie o moralności czy legalności działań kontrolerki, ale dlatego, że przejmowała mnie jedna jedyna kwestia, którą zrozumiałoby niewielu: jak samemu przeżyć to, co przeżyła ta “niefortunna” gapowiczka? Ostatnim chyba marzeniem komentujących zdarzenie osób byłoby znalezienie się w tej samej sytuacji, więc trzymałem język za zębami, w głębi duszy marząc jednak o tym więcej niż o czymkolwiek innym. W ten sposób, świadomie lub nie, powziąłem decyzję, że nie spocznę, póki nie natrafię na nocną kontrolerkę i nie odmówię jej okazania biletu.


Dość powiedzieć, że zadanie nie należało do najłatwiejszych. Zasadniczy problem polegał na tym, że – z tego, co się dowiedziałem – zmiana kontrolerki obejmuje godziny nocne, między godziną 22 a 6 rano. Musiałbym się nieźle przestawić jeśli chciałbym pogodzić czatowanie w tramwajach i autobusach po zachodzie słońca ze studiami. Ponadto, szansa, że spotkam właśnie ją nie była szczególnie wysoka, przez co podstawą było uzbrojenie się zarówno w cierpliwość, jak i bilet okresowy, którym mógłbym zaświecić gdyby kontrolą zajmował się ktokolwiek inny. Plan w każdym razie był, do sukcesu brakowało jedynie czasu i wytrwałości.


Noce zacząłem więc spędzać w komunikacji publicznej, uzupełniając braki snu albo zawczasu, zaraz po powrocie z zajęć do domu, albo zwyczajnie podczas długich jazd od pętli do pętli, najczęściej zajmując szereg siedzeń na samym końcu, przynajmniej w tych nowszych tramwajach. Najbardziej martwiło mnie tylko to, że w żadnym artykule nie opublikowano zdjęcia wyczekiwanej przeze mnie kontrolerki, jedynie krótkie opisy jej wyglądu. Po ich szczegółowej lekturze, uczuliłem się na samotną, wysoką, trzydziestoparoletnią, elegancką brunetkę, odmawiającą taszczenia ze sobą transporterów na zmniejszonych pasażerów. Podano także jej imię (choć nazwisko już nie), które będę mógł porównać z tym widniejącym na identyfikatorze wiszącym na jej szyi, by upewnić się, że to ona. Amelia. Tak właśnie miała się nazywać.




Klucze zabrane, telefon naładowany, rękawiczki na chłodną jesienną noc uszykowane; ruszałem spędzić kolejną noc w komunikacji publicznej, wciąż kierowany tym samym nieszablonowym pragnieniem, którego myśl przyprawiała mnie o rumieńce z każdą mimowolną wizją jego ostatecznego spełnienia. Już po godzinie 10. Na jednym z łazarskich przystanków wsiadłem do pustawego tramwaju, tym razem wypadło na linię 14. Pojeżdżę nim jakiś czas, aż będę musiał przesiąść się na jeden z nocnych. Znalazłem sobie miejsce i włączyłem na telefonie e–booka.


Zimne powietrze wdzierające się do pojazdu wraz z nowymi pasażerami skutecznie uniemożliwiało mi zaśnięcie. Pachniało jak cisza, samotność i, wiadomo, dym kominów z początku sezonu grzewczego. Widok kolorowych świateł lamp ulicznych, witryn zamkniętych sklepów i samochodów nadal mi się nie znudził; również i nieustający hałas tramwajowej maszynerii zamiast przeszkadzać – uspokajał. Gdy z tylnego siedzenia obserwowałem akurat długie, rozświetlone wnętrze tramwaju, ten znów zatrzymał się na stacji i po chwili mój wzrok przykuła nowa pasażerka, wyjątkowo schludna i elegancka. Ciemna marynarka i spódnica; stukające delikatnie wysokie, zamszowe buty; rozwiane włosy koloru jesieni, opanowane tylko dzięki przytrzymującym je kaszkiecie. Z wiadomych względów uważnie śledziłem jej ruchy. To, jak stanęła przy kasowniku; to, jak wyjęła na wierz spod marynarki zwisającą na smyczy plakietkę.


"Kontrola biletów. Proszę przygotować bilety do kontroli." Znajomy, choć bezosobowy, męski głos. Przyspieszający bicie serca nawet najbardziej uczciwym pasażerom. a co dopiero komuś, kto bardzo pragnie by komunikat ten zwiastował spotkanie z tą jedną kontrolerką. Opis fizyczny pasował, transporterów nie zauważyłem. Byle tylko przeczytać imię na identyfikatorze. Musiałem jeszcze chwilę poczekać.


Kontrolerka kierowała się systematycznie od jednego pasażera do drugiego, roztaczając wokół siebie aurę autorytetu. Byłem ostatnim przystankiem w jej obchodzie. Już zaraz mieliśmy się spotkać


Zatrzymała się przede mną; mną, siedzącym nieruchomo i obserwującym sytuację nadal jakby zza ekranu monitora. Łapiąc po chwili kontakt wzrokowy, ponagliła mnie do okazania biletu. Bezowocnie, gdyż myśli zajmował mi nie bilet, lecz ona sama.


Pogrążywszy się w lekturze postaci kontrolerki z bliska, moją uwagę przykuły jej wyraziste, wręcz gęste brwi, bezpruderyjnie nadające jej twarzy charakteru jednocześnie stanowczego i paradoksalnie troskliwego. Zwieńczały one lekko podkrążone oczy o jasnych tęczówkach i przenikliwym spojrzeniem, skupionym wciąż na mnie. Całości dopełniały usta pozostające w trudnym do odczytania grymasie lekkiego niezadowolenia bądź ciekawości. Twarz kontrolerki, jej naturalna cera z urokliwymi niedoskonałościami, sprawiała wrażenie szczerej, niemusiejącej niczego udowadniać.


Wreszcie – plakietka z podobnym, choć niezbyt pochlebiającym, wizerunkiem, opatrzona imieniem Amelia.


– Ma pan ważny bilet czy nie?


Jej niski, jak na swoją płeć, głos, sprawiający wrażenie jakby nadal był w stadium pośrednim między buntowniczą nastolatką a niezależną kobietą albo przesadnie sumienną nauczycielką, wybudził mnie z zamyślenia i przypomniał, że pora podjąć decyzję. Tak, to ona. Na nią czekałem. Byle tego teraz nie zepsuć.


– Nie mam.


Zaskoczony stanowczością własnych słów, poczułem jak wyprzedzają moje myśli i same stawiają za mnie kolejne kroki. Czułem się dziwnie, bo sytuacja nie przestała być zwyczajna. Albo raczej dlatego, że to, co dotychczas było domeną wyobraźni stawało się na moich oczach częścią teraźniejszości, która zawsze przecież jest zwyczajna.


– Wobec tego jestem zmuszona nałożyć na pana dodatkową opłatę. Płaci pan na miejscu?


Milczałem jeszcze przez chwilę, ciekaw czy zaprezentuje mi drugą opcję, bo właśnie na niej mi zależy, ale jedynie czekała na moją odpowiedź.


– Nie – powiedziałem. Po chwili dodałem, by sprawić wrażenie bardziej komunikatywnego: – Nie mam przy sobie pieniędzy.


– Czyli spędzi pan trochę czasu ze mną.


Przeczesałem nerwowo dłonią włosy, szukając słów. Nie byłem pewien czy to odpowiedni moment na zadanie jej bardziej osobistych pytań, bowiem scena rozgrywała się na razie zaskakująco szybko, a do tego wyjątkowo formalnie. Tymczasem kontrolerka, nadal z kamienną twarzą, sięgnęła do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wręczyła mi zgiętą na pół kartkę, obwieszczając ją “regulaminem”. Chwyciłem ją mimowolnie i otworzyłem, ale nie potrafiłem skupić się na wydrukowanych literach wystarczająco dobrze, by odczytać znaczenie słów, w które się układają. Jakby upewniając się, że administracyjna potrzeba zostanie spełniona, kontrolerka osobiście zaczęła streszczać mi moje najważniejsze nowe prawa i obowiązki, szukając jednocześnie w drugiej kieszeni urządzenia przypominającego e–papierosa, zwanego potocznie zmniejszaczem.


– Jest pan gotowy? – spytała, zaraz po skończeniu opisywania procedury, której miałem zostać poddany.


– Czy to właśnie pani zatrzymała pasażerkę na noc wewnątrz swojego buta? – udało mi się przerwać mój stupor zmieniającym temat pytaniem.


– Słucham? – delikatny ruch brwi. Po chwili: – Tak, można tak powiedzieć. Dlaczego pan pyta?


– Czy... ja też mógłbym tam trafić? Dopóki znów nie będę wolny?

You must login (register) to review.