[Polish] Dygestorium pod klepsydrą by Ponski
Summary:

Do przeprowadzenia tego doświadczenia są potrzebne: dwie pozbawione skrupułów laborantki oraz jedna stolica województwa.


Disclaimer: All publicly recognizable characters, settings, etc. are the property of their respective owners. The original characters and plot are the property of the author. The author is in no way associated with the owners, creators, or producers of any media franchise. No copyright infringement is intended.


Categories: Young Adult 20-29, Crush, Destruction, Entrapment, Feet, Footwear, Humiliation, Mouth Play, Violent, Vore Characters: None
Growth: None
Shrink: Nano (1/2 in. to 2.5 nanometers)
Size Roles: F/f, F/m, FF/f, FF/m
Warnings: None
Challenges: None
Series: None
Chapters: 3 Completed: No Word count: 9641 Read: 2548 Published: September 15 2022 Updated: September 15 2022

1. Chapter 1 by Ponski

2. Chapter 2 by Ponski

3. Chapter 3 by Ponski

Chapter 1 by Ponski

Patrząc na plakietkę ze swoim imieniem, Matylda nie kryła poczucia dumy. Nie sądziła, że na tak wczesnym etapie studiów uda jej się załapać na praktyki w najnowocześniejszym laboratorium w Poznaniu. Jeśli dobrze się spisze, może zaoferują jej pracę – a nawet jeśli ostatecznie będzie zmuszona rozpocząć karierę gdzie indziej, zyska przynajmniej cenne doświadczenie. Nie żeby chodziło tylko o takie dorosłe sprawy; bycie laborantką zwyczajnie od zawsze było jej marzeniem.


Otworzywszy sobie boczne drzwi wejściowe, przykładając plakietkę do czytnika, udała się jak zwykle do pomieszczenia socjalnego. Matylda szybko odnalazła się w realiach pracy z pipetą i spektrometrem. Już po miesiącu traktowana była przez starszych współpracowników jako równoprawny członek zespołu i zwracała się do wszystkich swobodnie po imieniu. Przyjazna atmosfera nie była dziełem przypadku – laboratorium, o którym mowa, nie stanowiło części jakiegoś industrialnego molocha, lecz było przede wszystkim placówką naukowo–badawczą, miejscem rozwijania swoich pasji i podążania nieoczywistymi ścieżkami. Żaden z pracowników nie znalazł się więc w nim wbrew własnej woli.


Przez uchylone drzwi z pokoju wydostawały się dźwięki jakiejś rozmowy. Matylda rozpoznała w nich głos młodej doktorantki Natalii, swojej mentorki, która wzięła ją pod opiekę i pomogła jej zadomowić się w nowym środowisku. Weszła do pomieszczenia i przywitała się ze wszystkimi obecnymi w środku osobami, nie zwalniając kroku w kierunku szafy, w której zamierzała zostawić swoją wierzchnią odzież i odszukać kitel w odpowiednim rozmiarze. Zastanawiała się jednocześnie nad harmonogramem pracy na najbliższe kilka godzin. Dotychczasowy większy projekt, przy którym pomagała, dobiegł niedawno końca, więc ten okres przejściowy przed wkręceniem się w coś nowego upływał jej na dorywczej pomocy przy bardziej manualnych i niewymagających wielkiego przygotowania zajęciach. Spinała właśnie włosy, gdy podeszła do niej Natalia:


– Hej, robisz dzisiaj coś konkretnego? – spytała, chcąc uprzedzić zaprzęgnięcie Matyldy do pracy przez kolegów i koleżanki po fachu.


– Raczej nie. Czemu pytasz?


– Może chciałabyś mi pomóc w utylizacji pozostałości po pewnym eksperymencie?


– Utylizacji? Masz na myśli sprzątanie?


– Poniekąd, ale obiecuję, że nie jest to nic nudnego. Chodź, pokażę ci.


– No dobrze – w Matyldzie wzbudziła się ciekawość. – Prowadź.


Kobiety opuściły resztę grupy i skierowały się w dół holu, ku klatce schodowej prowadzącej na niższe piętra. W zastępującym światło słoneczne jaskrawym blasku lamp fluorescencyjnych, Natalia namierzyła bliżej niewyróżniające się spośród innych, ciężkie drzwi z matowego szkła i otworzyła je za pomocą swojej karty magnetycznej.


– Nigdy wcześniej tu nie byłam – skomentowała podekscytowana Matylda.


– Miałabym powód do niepokoju gdyby było inaczej! Laboratoria na tym poziomie są dostępne tylko dla określonych pracowników.


Nie chcąc wypaść na małą dziewczynkę zabraną na wycieczkę szkolną, Matylda musiała powstrzymać się przed odpowiedzeniem “o ja, ale fajnie”. Nie zmienia to faktu, że tak właśnie się czuła za każdym razem, gdy wtajemniczano ją w coś niedostępnego zwykłemu studentowi.


Wewnątrz pomieszczenia panował przyjemny chłód i dało się słyszeć roboczy szum specjalistycznych komputerów pochłoniętych analizą dostarczonych im próbek pod wszelkimi możliwymi kątami. Natalia zapaliła światło i wskazała na stojące na środku pokoju, przytwierdzone do podłogi stanowisko z pokaźną komorą z metalu i szkła oraz okalającym ją szeregiem konsol, sterujących między innymi zamontowanym wewnątrz ramieniem robotycznym. Wychodziły z niej dyskretnie dysze, rury i kable, zapewniające odpowiedni mikroklimat i przesyłające dane ku żądnym informacji pomocniczym maszynom. Wszystko wyglądało na bardzo nowoczesne… i bardzo drogie.


– Do czego służy? – spytała Matylda, zatrzymując wzrok na wskazanym przez koleżankę urządzeniu.


– Zamiast zaczynać od suchych opisów, lepiej będzie jeśli najpierw przedstawię ci po prostu, do czego jest zdolne. Stań proszę z tej strony.


– Jasne. Brzmi nieźle.


Matylda podeszła do majsterkującej przy konsolach Natalii i dostrzegła po chwili mechaniczne poruszenie wewnątrz komory. Jedna z umieszczonych wewnątrz nieprzezroczystych kaset wysunęła się z kolumny i zmierzała powoli ku szybie. Równocześnie opuścił się okular mikroskopu, do którego dostęp – po zakończeniu sekwencji – można było uzyskać, otwierając małe drzwiczki na ściance komory. Gdy kaseta weszła w kontakt z drugim końcem urządzenia optycznego, stając się dla niego w odpowiednich miejscach przezroczysta, maszyna wydała dźwięk i oznajmiła gotowość do dalszej pracy.


– Spójrz, tymi dwoma pokrętłami zmieniasz położenie okularu względem kasety. Tylko delikatnie, nie chcemy jeszcze ich wystraszyć. Tym, wiadomo, regulujesz ostrość – tłumaczyła, nadal trochę enigmatycznie, Natalia, po czym sama przyłożyła oko do mikroskopu i poprawiła ustawienia. – Teraz dobrze widać, chodź.


Zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać, Matylda spojrzała w okular. Do tej pory zwykła oglądać kolonie bakterii lub inne mikroorganizmy, ewentualnie kryształy jakichś substancji, więc z początku trudno jej było zrozumieć, co widzi. Odsunęła głowę i spróbowała jeszcze raz, na czystym, pozbawionym oczekiwań umyśle.


Park Mickiewicza, Zamek Cesarski, Opera, Collegium Maius… drzewa, autobusy, samochody, ludzie. Czuła się jakby oglądała przekaz na żywo z satelity. Zmieniając delikatnie skupienie obiektywu, Matylda podziwiała przepełnione najdrobniejszymi detalami, w pełni trójwymiarowe, przywodzące jej na myśl zdjęcia wykonywane techniką tilt–shift miasto. Widziała już, co może dokonać sztuczna inteligencja Google’a, tworząca przestrzenny obraz na podstawie dostarczonego obrazu satelitarnego; zupełnie się ona jednak nie równała z pokazaną jej przez Natalię technologią. Żadnego błędu graficznego. Doskonała jakość.


– Jak udało się wam uzyskać tak piękny obraz? – spytała, nie odrywając się od okularu.


Natalia z początku lekko się zmieszała, lecz po chwili załapała, skąd wzięło się to pytanie.


– Nie, to nie wyświetlacz. Miasto naprawdę tam jest.


– Masz na myśli druk 3D? Tak szczegółowy?


– Tyldzia, my się chyba nie rozumiemy. To wierna kopia kawałka centrum Poznania, powstała poprzez zmniejszenie oryginału. Nic, oczywiście, z miasta nie zniknęło. Budynki, pojazdy, roślinność, ludzie – wszystko to zostało jedynie sklonowane i umieszczone w odpowiedniej kasecie. W szczegóły wchodzić nie mogę. Wiesz, umowa poufności.


– Ludzie? Ci ludzie są prawdziwi? – Matylda odwróciła się ku koleżance i spojrzała się jej w oczy.


– Prawdziwi? No… tak. Trudno odmówić im prawdziwości. Ale to klony! Malutkie kopie. Ich pierwowzory nawet niczego nie zauważyły. Ba, nie zdziwiłabym się gdybyś znalazła tam samą siebie.


Matylda nie wiedziała, co odpowiedzieć. Spojrzała znów przez obiektyw. Przez brukowany w charakterystyczny sposób Plac Mickiewicza przebiegał jakiś człowiek. Uregulowała ostrość.


Dopiero teraz zobaczyła, że miasto jest w fatalnym stanie. Samochody na ulicach wyglądały na porzucone, wszędzie walały się śmieci, a sygnalizacja świetlna zwyczajnie nie działała. To z pewnością nie był widok Poznania na żywo. Bardziej jakaś post–apokaliptyczna wizja.


– Czemu to tak wygląda?


– To znaczy?


– Jakby nikt nie sprzątał od tygodnia. Jakby stało się coś złego.


– Wewnątrz jednej 15–centymetrowej kasety możemy zmieścić tylko około 1 km2 miasta. W większości przypadków oznacza to pozbawienie mieszkańców dostawy prądu, wody, internetu, no i oczywiście kontaktu ze światem zewnętrznym. Utrzymanie porządku społecznego w takich warunkach jest raczej niemożliwe.


Człowiek z placu zniknął gdzieś za drzewami parku. Wstawiając w odpowiednie miejsca proporcji podane przez Natalię wartości, Matylda policzyła szybko w głowie jego przybliżony wzrost. Ćwierć milimetra. Osoba wielkości małego ziarnka piasku. Nieprawdopodobne. Młoda praktykantka musiała na chwilę odejść od urządzenia.


Spojrzała się z daleka na nieprzezroczystą kasetę. On gdzieś tam w środku jest.


– Jak wrażenia?


– Nie powiem, tego się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, że zmniejszanie ludzi jest fizycznie i biologicznie możliwe. Skąd w ogóle pomysł? Do czego wykorzystujecie tę technologię?


– Żadnych konkretnych partnerów naukowych czy biznesowych wymienić ci nie mogę, ale w większości przypadków chodzi o symulacje lub analizy terenowe.


Matyldę zastanowiło, o co mogło chodzić w mniejszości przypadków. Może kinematografia? Albo coś z wojskiem? W końcu gdy nie wiadomo jak wykorzystać nową technologię, zawsze można odpowiedzieć: “militarnie”. Spojrzała się na resztę kaset, ustawionych w skalibrowaną pod robotyczne ramię kolumnę. Każda z nich zawierała jakiś kawałek podupadającego miasta. Co stanie się z nimi? Zadała to pytanie Natalii.


– Te już nigdzie nie trafią. Nie żeby były przeznaczone na eksport – część kaset zostaje u nas i służy do kalibracji i eksperymentów – tłumaczyła. – Układanie wielu osobnych kawałków miasta w mozaikę jest czasochłonne i czasem kończy się niepotrzebnymi uszkodzeniami. Cały czas pracujemy więc nad zwiększaniem mocy naszego zmniejszacza. Osobiście mam nadzieję do końca roku zmieścić cały Poznań na jednej kasecie – zakończyła, z ekscytacją w głosie.


Słuchając uważnie słów koleżanki, Matylda przypomniała sobie dlaczego w ogóle została zaproszona na tę okrytą tajemnicą demonstrację. Natalia mówiła coś o utylizacji, czyż nie?


– Czy mogłabyś mi jeszcze raz wytłumaczyć jakie przewidujesz dla mnie zadanie?


– Nie nazwałbym tego zadaniem. Utylizacja zużytych kaset zajmuje tylko chwilę – pomyślałam, że mogłabyś mi przy tym potowarzyszyć. Skoro i tak mają znaleźć się w koszu, czemu nie skorzystać z okazji i się z nimi trochę pobawić?


– Pobawić? Robiłaś to już wcześniej?


– Tak! Kilka razy. Nie ma w tym nic niebezpiecznego – ani nielegalnego. Po prostu otwierasz kasetę przed jej wyrzuceniem i… robisz, co chcesz. Byle nie roznieść jej zawartości po stanowisku. Trudno się je czyści.


Matylda nie miała pojęcia, że jej koleżanka zdolna jest do takich czynów. Czy nie mówiła jej przed chwilą, że znajdujący się wewnątrz kaset zmniejszeni ludzie to klony istniejących naprawdę osób, a więc – nie licząc wzrostu – równoprawne im, myślące i czujące jednostki? Znajdujące się wbrew własnej woli w sytuacji bez wyjścia i bez możliwości ukrycia się lub ucieczki? Wystawione na pastwę swoich oprawców, wobec których wyciągnięcie jakichkolwiek konsekwencji jest praktycznie niemożliwe? Zamiast dać tym nieszczęśnikom możliwie szybki koniec, ona chce jeszcze zabawić się ich kosztem?


– To co powiesz? – ponagliła ją koleżanka.


Matylda zastanowiła się chwilę nad tym, jak by to wszystko wyglądało z punktu widzenia uwięzionych wewnątrz osób; nad tym, co Natalia zdążyła już zrobić, gdy pod jej nieobecność sama brała ich los w swoje ręce; nad władzą, którą musiała czuć, gdy ze strachem spoglądały na jej ogromną twarz całe osiedla; i nad tym, jakie to musiało być dla niej przyjemne, gdy beztrosko dokazując, pozbawiała życia niczym grecka bogini setki, czy nawet tysiące nieznajomych, tylko dlatego, że taki akurat miała kaprys. Ona, zwyczajna dziewczyna z Wildy.


– Nata, jak to jest, że ty zawsze masz jakiś fajny pomysł? Jasne, że tak!


– Ha! Wiedziałam, że cię to zainteresuje – zareagowała Natalia, zadowolona entuzjazmem młodszej koleżanki. – Daj mi tylko chwilę, przygotuję nam stanowisko.


Natalia znów stanęła przy jednej z konsol i wsunęła za jej pomocą na swoje miejsce mikroskop oraz kasetę, na którą był skierowany, zamykając uprzednio odpowiadające mu okienko. Reszta obowiązków spoczywała na robotycznym ramieniu, które zaprogramowała kilkoma tapnięciami dotykowego ekranu, uruchamiając sekwencję przeniesienia badanego materiału ze stojaka roboczego na drugi, oddzielony zamykaną śluzą, do którego można było swobodnie zyskać dostęp z zewnątrz. Zajęło to chwilę, lecz wkrótce wszystko było gotowe. Pozostało otworzyć wmontowane w boczną, szklaną ścianę stanowiska drzwiczki i… korzystać z kaset wedle uznania.


Gdy krzemowy asystent zajęty był pracą, Natalia skorzystała z wolnej chwili i odnalazła w jednej z szuflad lupę.


– Mikroskop to co prawda nie jest, ale będzie pomocna jeśli znów będziemy chciały przyjrzeć się mieszkańcom – wytłumaczyła.


Wyjęła też skalpel, który miał się jej zaraz przydać, i przystąpiła do dzieła. Stojąca u jej boku Matylda bacznie przyglądała się ruchom koleżanki, czekając na szansę, by samemu móc pobawić się zmniejszonym miastem.


– Którą bierzemy najpierw? – spytała się Natalia.


– Może tę, którą przed chwilą oglądałyśmy?


Mentorka Matyldy otworzyła drzwiczki i wysunęła delikatnie odpowiednią kasetę. Usadowiła ją na wolnym kawałku sąsiadującej przestrzeni roboczej, tak, jak robiła to w przeszłości wiele razy gdy szykowała materiał badawczy do odebrania i zutylizowania. Przysunęła sobie stołek i na siedząco już przecięła skalpelem przezroczyste plomby z cienkiego plastiku.


– Gotowa? – spytała, odwracając się w stronę koleżanki.


Matylda przytaknęła, podnosząc brwi i zaciskając usta. Oczy obu kobiet skupiły się na kasecie. Podważywszy sobie nieco skalpelem jej wierzchnią część, Natalia zdjęła ją i odłożyła na bok, odsłaniając nieprawdopodobnie szczegółowe, mikroskopijne budynki i ulice, którym w powiększeniu przyglądała się niedawno Matylda. Młoda praktykantka nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak finezyjnego i filigranowego. Malutkie miasto wyglądało, jakby miało zaraz się rozsypać pod ciężarem otaczającej je, ciężkiej, prostackiej rzeczywistości, niczym kupka piasku na silnym wietrze. Rzeczywiście, nie wszystko przetrwało procesu zmniejszania – Matylda dopiero teraz miała szansę zwrócić uwagę na brzegi kwadratowego wycinka Poznania; przechodziły one tu i ówdzie przez budynki i inne większe struktury, a raczej – przez ich pozostałości. Przecięte w pół, nie wytrzymywały nagłej zmiany w rozkładzie sił. Nawet zniszczone kryły w sobie piękno. Matylda żałowała jedynie, że nie mogła być świadkiem ich jakże spektakularnej – jak na warunki mikrokosmosu, w których się znalazły – i wiernej względem oryginału śmierci. W najbliższym czasie miała to sobie zadośćuczynić.


Natalia postanowiła zamienić skalpel na lupę i zbadać z nieco większą klarownością sytuację w nieszczęsnym, kieszonkowym Poznaniu.


– Spójrz. Widzisz ten zamęt? – spytała, podając lupę Matyldzie.


– Chyba tak – odpowiedziała, choć jeszcze nie potrafiła określić, co zauważyła koleżanka. Po chwili jednak zrozumiała: – Chodzi o wszystkich tych… ludzi? – to ostatnie słowo nie do końca pasowało jej na określenie ledwo widocznych gołym okiem drobinek, które stopniowo pojawiały się na chodnikach, placach i ulicach, ale niczym innym przecież nie były.


– Yhym.


– Skąd to nagłe poruszenie?


– Robią tak za każdym razem. Zakładam, że zdumiewa ich pojawienie się nad głowami czegoś innego niż sztucznego, bezchmurnego nieba. W końcu noc spóźnia się im już kilka dni!


Świadomość, że spogląda na nią tak wiele osób onieśmieliła nieco Matyldę, ale miejsce nieśmiałości zajęła zaraz ekscytacja. Młoda studentka zaczynała czuć się jak gwiazda; ostatnim razem widownię większą niż kilka osób miała w gimnazjum, gdy recytowała “Redutę Ordona”. Tym razem nie zamierzała bynajmniej poprzestać na słowach – zbliżające się przedstawienie miało się składać przede wszystkim z czynów.


– Chcesz zacząć? – spytała się Natalia.


– Nie wiem, co robić.


– To, na co masz ochotę.


Matylda oddała lupę koleżance i wyciągnęła niepewnie ku miastu dłoń, zostawiając po chwili wystawiony jedynie palec wskazujący. Unosił się on nad centrum, szukając nadającego się na inaugurację miejsca, aż nie spoczął zaraz przy Zamku Cesarskim. Matylda od zawsze lubiła tę budowlę; jej grube, kamienne ściany wydawały się jej szczególnie trwałe i wytrzymałe. Była ciekawa, jak spisze się jego zminiaturyzowana wersja.


Opuszek jej palca poczuł niewielki jedynie opór zanim ustąpiły dachy i stropy, a po nich – szkielet i ściany, rozsypując się na okoliczne ulice, place i parki, jak gdyby cały zamek był jedynie kilkoma zaschniętymi kroplami rzecznego mułu. Czując, jak dostojna niegdyś wieża zegarowa przełamuje się na pół i już jako kupka beżowego gruzu chrzęści ledwo słyszalnie wraz z resztą budowli gdy jej drgająca ręka wprowadza ruiny w ruch, Matylda wypuściła drwiąco powietrze nosem i uśmiechnęła się z politowaniem. Nie mogła jednak odmówić, że w takim właśnie zakończeniu było coś przyjemnego i satysfakcjonującego, kojarzącego się ze strzelaniem nieśmiertelną już folią bąbelkową czy kruszeniem herbatnika.


Przypomniała sobie zaraz, że nie ma do czynienia z byle makietą. Czy w środku byli ludzie? Odruchowo, jakby szukając śladów zbrodni, zabrała palec i odwróciła jego opuszek w swoją stronę; zobaczyła jedynie mikroskopijne pozostałości dachu, utkwione między jej liniami papilarnymi.


– Fajne uczucie, co nie? – przerwała ciszę Natalia i, podnosząc do oka lupę, dodała: – Jest i reakcja. Teraz moja kolej!


Mówiąc “reakcja”, mentorka Matyldy miała na myśli przerażonych destrukcją, zmniejszonych Poznaniaków, którzy nie wychodzili już na ulicę, pełni nadziei i ciekawości, lecz w pośpiechu oddalali się od strefy zero lub zastygali w bezruchu jeśli spadające pozostałości zamku nie groziły im bezpośrednio.


Matylda szukała jeszcze słów, którymi mogłaby odpowiedzieć koleżance, lecz ta najwyraźniej pytanie zadała retorycznie, gdyż odstawiwszy na bok lupę, nachyliła twarz nad najbardziej licznym tłumem, jaki udało jej się dostrzec, i…


Splunęła.

Chapter 2 by Ponski

Nie było to, co prawda, splunięcie gwałtowne i agresywne, pokroju tych, które dokonywała zapewne w przeszłości na boisku, ale zebrana na poczekaniu ślina niezaprzeczalnie opuściła jej usta i w dwóch lub trzech ciągnących się lekko, spienionych kroplach zalała wręcz jedno z obszernych skrzyżowań oraz dachy i fasady pobliskich kamienic, rozpychając się i płynąc przez sąsiednie ulice. Spadając z impetem na głowy mieszkańców, część z nich zmiażdżyła natychmiastowo, część zaś postawiła w obliczu niemożliwego do uniknięcia zagrożenia utonięciem. Wywołało to kolejną, jeszcze bardziej gorączkowa falę paniki.


– O mój Boże, czy ty właśnie naplułaś na wszystkich tych ludzi? – spytała się z niedowierzaniem Matylda.


– Tak! – roześmiała się Natalia.


– Nie wiedziałam, że tak można. Jakaś ty okrutna!


– Teraz ty – odpowiedziała, kiwnąwszy w górę głową.


– Ja? No dobra.


Schylona nad miastem i asekurująca dłońmi swoje długie włosy koloru pszenicy przed zsunięciem z obu stron jej twarzy, Matylda badała ten jakże reprezentacyjny wycinek Poznania i rozważała dostępne sobie opcje. Ulice zdążyły już znów się przerzedzić, ale niechętni do bycia pogrzebanym przez gruzy mieszkańcy chowali się raczej przy ścianach budynków, aniżeli w ich wnętrzu, a także wśród drzew, obok pojazdów i na przystankach komunikacji miejskiej. Być może znalezienie prowizorycznego schronienia byłoby łatwiejsze gdyby nie trapiły ich silne podmuchy wiatru; Matylda jednak nie pomyślała o tym, że samo jej wydychanie nosem powietrza sprawić może takie kłopoty.


Pomimo iż zobaczyła wokół niego jedynie kilka ludzkich kropek, pomyślała, że zabawnie będzie opluć rektorat swojego uniwersytetu. Tak też zrobiła – Collegium Minus i pobliska zabudowa znalazły się po chwili pod komicznie gęstą warstwą śliny, która, zrujnowawszy dachy, przeciekała do wnętrza siedziby władz uczelni, zaskakując być może tych, którzy niefortunnie postanowili przeczekać w niej niepewne czasy. Uporczywie ciągnącą się żyłkę śliny wytarła palcem w sąsiadujący park – ten, do którego zanim Natalia wyjęła z maszyny kasetę wbiegał nieznany jej człowiek. Z lekko skrępowanym zadowoleniem spojrzała się na zbezczeszczoną przez siebie wyższą instytucję, żałując, że nie może zobaczyć zrozpaczonej miny lub chociaż potwierdzić obecności malutkiego rektora, dla którego jeszcze niedawno nie do pomyślenia było stawianie się ze studentami na równi, a wizja bycia wbrew woli oplutym przez urodzoną w tym stuleciu studentkę i potraktowanym jak kawałek przylepionej do chodnika gumy do żucia – jeśli taki obraz zagościłby w ogóle w jego umyśle – jawiła się raczej jako koszmar senny niż nieuchronna przyszłość.


Pochłonięta wyobrażaniem sobie reakcji obecnych niżej lub nie władz uniwersytetu na całe to zajście, Matylda nie od razu dostrzegła wyciągniętą ku miastu dłoń koleżanki. Sięgnęła ona ku Okrąglakowi, niemającego nawet centymetra wysokości, i złapawszy go w palce, poczęła je wokół niego opasywać i go nimi miętosić jakby był dającą się wyjąć bez użycia narzędzi śrubą. Nie wytrzymał tego traktowania długo i wkrótce rozleciał się na drobne kawałki. Natalia otarła o siebie palce, pozbywając się większości przyczepionych resztek i skomentowała:


– Jest bardzo przyjemny w dotyku… ale zbyt kruchy, by cokolwiek z nim zrobić. Spróbuj złapać Collegium Altum – rzuciła Matyldzie wyzwanie. – Może uda ci się je podnieść.


Jasnowłosa studentka zlokalizowała czerwony wysokościowiec, uznawany przez tych, którzy nie ignorują iglicy za najwyższy budynek w Poznaniu, i chwyciła go w palce jak Natalia okrąglak – uważając by się nie zakłuć. O ile charakterystyczna, metalowa fasada wygięła się i pokruszyła już przy niewielkim nacisku, sam szkielet okazał się odznaczać godną palców Matyldy wytrzymałością. Pokręciła nim delikatnie, podważyła, poprzechylała raz w jedną, raz w drugą stronę aż coś pękło, coś się oddzieliło i została ze zmaltretowanym, cieńszym niż oryginalnie i o szczątkowej zawartości dolnych pięter malutkim prostopadłościanem w ręce.


– Hej, dobra robota! Mi nie zawsze wychodzi. Zostaje wydrukować podstawkę i postawić na biurku–– to znaczy, tylko żartuję. Niestety nie można wynosić stąd samemu nic zmniejszonego – powiedziała Natalia, dodając po chwili: – Jeszcze.


– To moje Collegium Altum nie wygląda zbyt dobrze… ale wyobraź sobie mieć taki Poznań, zalany żywicą epoksydową. Prezentowałoby się bajecznie – rozmarzyła się Matylda.


– Niezły pomysł na biznes. Modele na kominek, biżuteria i breloki do kluczy.


– No widzisz! Może dołączę do waszego zespołu? – zaśmiała się.


– Ha, może! Ale to nie byłoby takie proste. Nie tylko ja o tym decyduję.


Trzymany przez Matyldę wieżowiec spoczął gdzieś na bocznej ścianie w położonym niedaleko parku, rozbryzgując na wszystkie strony wodę z płytkiego stawu, w który częściowo wpadł. Wzrok studentki skupił się na zachodnim krańcu wycinka miasta.


– Śmiesznie to zabrzmi, ale miałaś już w ręce Bałtyk? – spytała starszej koleżanki.


– Zdziwiłabym się, gdybym nie miała.


– Wydaje mi się, że łatwo byłoby go podnieść w jednym kawałku. Może nawet dałoby się nim trochę poturlać jak kostką do gry. Jeśli to nie problem – uprzedziła jednak odpowiedź koleżanki zrodzoną w trakcie mówienia w jej umyśle propozycją: – Słuchaj, a nie mogłybyśmy użyć do tego skalpela? 


– Jasne, już ci daję – Natalia zdała sobie sprawę, że jej towarzyszka ewidentnie wkręciła się w ekspresową przebudowę miniaturowego Poznania, której rozmach doceniłby chyba tylko Le Corbusier. – Pewnie się stępi, ale co tam, i tak jest jednorazowy.


Wyposażona w skalpel Matylda przeszła do operacji wycięcia Bałtyku. Stykający się z nim budynek nie stanowił problemu, lecz fundamenty wymagały już chwili poświęcenia i cierpliwego piłowania. Było jednak warto; nie licząc spodu i wybitych okien, uzyskany, przypominający pionek do gry w Monopoly obiekt prezentował się wyjątkowo dobrze.


– Ten to się dopiero nadaje na biurko – skwitowała, trzymając go w palcach i oglądając z bliska jednym okiem. Przez moment zdawało jej się, że widzi kogoś w środku, lecz nie była później w stanie stwierdzić, co się z nim, lub nią, stało – wypadł przy obracaniu, lądując gdzieś w mieście poniżej, czy nigdy tak naprawdę nie istniał i był tylko jej przewidzeniem.


– Przyszło mi właśnie do głowy, że przy takich zadaniach sprawdziłby się dobrze laser – orzekła głosem badacza Natalia. – Znaczy: do sprzedawania breloków na jarmarku świętojańskim jeszcze długa droga, ale możliwość wydzielenia z planszy mniejszych fragmentów może przydać się w bliskiej przyszłości.


Matylda przytaknęła i, kontrastując z poważnym tonem koleżanki, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, potrząsnęła Bałtykiem wewnątrz złożonych ku sobie dłoni. Nadawszy mu surrealistyczną dla zmniejszonych mieszkańców prędkość, wypuściła go na pokrytą torami kolejowymi, w większości wolną od zabudowy przestrzeń. Ku jej zadowoleniu i dzięki nadanemu pędowi, przeturlał się nieco i uderzył z impetem w Most Uniwersytecki, zatrzymując się na nim i doszczętnie go niszcząc.


Zabawa młodych kobiet musiała zasiać w mikroskopijnych mieszkańcach śmiertelną trwogę, bowiem za wyjątkiem tych, którzy zdążyli pogodzić się już ze swoim losem, na ulicach z trudem można było dostrzec – nawet z lupą – jakąkolwiek żywą duszę. Zastygłe w bezruchu miasto stało się trochę nudne, co było dla Natalii sygnałem, że pora na zmianę kasety. Przed jej zamknięciem i odstawieniem na bok, Matylda przejechała na pożegnanie palcem po rzędzie przecznic, delektując się uczuciem, które w niej wzbudzały gdy z łatwością rozsypywały się nawet za delikatnym dotknięciem, oraz z żalem dowiedziała się, że popchnięte wieżowce Alfa nie upadają jak domino, lecz odmawiają współpracy, zmuszając ją do przewrócenia każdego z osobna.


– Dawno się tak dobrze nie bawiłam – powiedziała, gdy Natalia szykowała kolejny wycinek Poznania. – Wiesz co mi to przypomina? SimCity. Konkretnie katastrofy typu uderzenie meteorytu, które można wywołać nad swoim miastem. Grałaś może?


– Jasne! Doskonale wiem, o czym mówisz. Mi też się skojarzyło gdy pierwszy raz zajrzałam do środka kasety – przecięła znów odpowiednią plombę i spojrzała na zawartość. – O, w tej jest Stary Rynek.


Wraz z pojawieniem się twarzy Natalii w miejscu dotychczas zajmowanym przez atrapę nieba, uwięzieni na kilometrze kwadratowym kieszonkowej starówki malutcy Poznaniacy jakże przewidywalnie zaczęli wychodzić jej ciasnymi ulicami i zbierać się w okolicach ratusza, sprawdzając czy to kuriozalne zjawisko zapowiada desperacko wyczekiwany ratunek.


Ośmielona obecnością młodszej koleżanki, z której zaskakiwania czerpała – świadomie lub nie – przyjemność i uciechę, laborantka przywitała ich w bardzo niekonwencjonalnie bezpośredni sposób. Oblizawszy swój mały palec, włożyła go możliwie delikatnie w sam środek zebranego tłumu, demolując nieuchronnie pobliską zabudowę. Podniosła go ku twarzy i dokładnie się mu przyjrzała, strzepując większe kawałki budynków i zostawiając jedynie mikroskopijnych ludzi, w większości przetrwałych podróż i przylepionych teraz do jej opuszka. Zaprezentowała równie zgorszonej, co będącej pod wrażeniem Matyldzie palec, po czym oblizala go z wolna, przekazując schwytane przez siebie, zdezorientowane, bezsilne osoby na koniuszek swojego, niewyobrażalnie dla nich rozległego języka.


– Nic ci nie będzie? – spytała się zmartwiona bardziej o koleżankę aniżeli o i tak przecież przeznaczonych do wyrzucenia małych mieszkańców Matylda.


Natalia odruchowo spróbowała odpowiedzieć, ale z zajętym językiem okazało się to trudne. Rozśmieszyła ją własna niezdarność; zasłoniła jedną dłonią roześmiane usta, zaś palec drugiej podniosła w górę na znak, że potrzebuje chwili. Oprowadziła językiem mikroskopijnych gości po swojej jamie ustnej, delektując się zadawaną im przez swoje ciało kaźnią, aż ledwo wyczuwalny dotyk dziesiątek tonących w napływającej wciąż ślinie osób spowszedniał jej na tyle, by zebrała je ostatecznie w jedno miejsce i przełknęła stanowczo niczym tabletkę.


– Jak było? – spytała się z uśmieszkiem Matylda. – Polecasz?


– Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie: nie, nic mi nie grozi o ile, wiesz, nie zacznę garściami jeść zabudowy. Jedyne, co może być niebezpieczne, to wdychanie drobnych lub rozkruszonych elementów. Niektóre są ostre jak pył księżycowy i mogą uszkodzić ci płuca – wytłumaczyła na jednym wydechu Natalia. – A jeśli chodzi o moją przekąskę, to nie zdziwisz się pewnie gdy powiem, że jest to doznanie raczej innego typu niż smakowe; są stanowczo za mali bym mogła cokolwiek takiego poczuć. Nie zmienia to faktu, że jest coś niesamowitego w świadomości trzymania w ustach takiej wuchty wiary. To, jak się przepychają, jak próbują oswobodzić, jak stajesz się dla nich całym światem, jak na koniec znikają i już nawet nie jesteś w stanie stwierdzić, co się z nimi dzieje… Trudno nie poczuć się jak najważniejsza kobieta na świecie.


Matylda z uwagą wsłuchiwała się w osobiste przemyślenia koleżanki – podobnie jak tysiące przerażonych wizją bycia zjedzonym, skazanych na poznanie potencjalnego zakończenia swojej historii poprzez drastyczne z ich punktu widzenia opisy ludzi – i tak ją to w nieoczekiwany sposób rozpaliło, że kichnęła, co było jej standardową, choć nieco osobliwą, reakcją na bycie nawiedzonym przez pożądanie i sprośne myśli. Zasłoniła w porę dłonią usta, lecz nie zdołała uniknąć psiknięcia przez nos wprost na małe miasto, racząc mieszkańców dobrze wyczuwalną mgiełką i potężną falą akustyczną.


– Na zdrowie!


– Dziękuję. Przepraszam – zakłopotała się. – To chyba z wrażenia. Twoich słów, w sensie.


– Może sama się skusisz? – zaproponowała Natalia.


– Nie wiem. Trochę mi głupio sprawiać im taki koniec.


– Chociaż spróbuj. I tak przecież wszyscy dzisiaj wylatują – starała się przekonać Matyldę.


Gdy jedynym argumentem powstrzymującym cię przed zrobieniem tego, na co masz ochotę jest niewymagające wielu słów do podważenia przez znajome osoby przekonanie, że nie wypada, lub łatwa do nagięcia moralność, zazwyczaj wygrywa pokusa; tak też i było w przypadku młodej praktykantki. Widząc, że oszołomiony ostatnimi wydarzeniami tłum nie zdążył jeszcze całkowicie się rozpierzchnąć, Matylda sumiennie powtórzyła czynności koleżanki i miała wkrótce zebraną na opuszku małego palca pokaźną grupkę ludzi. Zbadała ją z bliska, próbując rozpoznać wśród mikroskopijnych drobinek kobiety i mężczyzn z różnych pokoleń, ale zaobserwowanie czegokolwiek, oprócz tego, że ma do czynienia ze zróżnicowaną próbą, okazało się bez lupy lub mikroskopu niemożliwe. Ślina na palcu zaczynała jej wysychać; nie chcąc więc, by jej jeńcy odpadli i się “zmarnowali” oraz czując się niezręcznie podczas wpatrywania w oczy tym, których za chwilę miała zjeść, nieprzyzwyczajona do odgrywania ani roli bogini Wenus, ani antagonisty rodem z baśni braci Grimm jasnowłosa studentka włożyła palec w pośpiechu do ust i zdjęła z niego dokładnie wargami wszystko to, co trzymała w miejscu ślina.


Odniósłszy wrażenie jakby na jej języku pojawiło się mnóstwo malutkich nasionek, z czego każde starało się jej przypomnieć swoimi gorączkowymi ruchami, że nasionkiem wcale nie jest, Matylda przypomniała sobie słowa Natali sprzed niecałej pół godziny; te, którymi dawała jej znać, że być może i jej zmniejszona kopia jest wewnątrz którejś z tych kaset. Czy przechodziła w ostatnim tygodniu przez Stare Miasto? Co jeśli jakimś fatalnym trafem trzyma właśnie w ustach samą siebie? To znaczy: nie żeby kiedykolwiek miała szansę przekonać się na własnej skórze, na ile gwiazdek zasługuje takie zakwaterowanie – jeśli dobrze rozumie, nikt faktycznie zmniejszany nie jest, w laboratorium pojawiają się wyłącznie mikroskopijne klony o tych samych wspomnieniach i tej samej osobowości – ale nie mogła przestać się z nimi trochę utożsamiać. Jedyne, co przynosiło jej ukojenie, to myśl, że każde z nich innego miejsca zająć nie może, niezależnie od swoich marzeń, etyki, czy sumienia. Taka racjonalizacja pomagała jej narzucić sobie swoisty obowiązek delektowania się tym momentem – w imię poświęcenia tych nieszczęśników! – i przekuć wyrzuty i współodczuwany strach w coś zaskakująco pokrewnego – erotyczną rozkosz.


Kierowanie tłumem nie przychodziło jej z taką łatwością co koleżance. Nieprzełykana ślina coraz bardziej wypełniała jej usta i spływała z języka, zabierając ze sobą napotkane osoby. Część z nich trafiła pod sam język, część zaczepiła się o zęby lub zwyczajnie została przez nie zmiażdżona, a część dostała się w zakamarki przy jej wargach i policzkach, z których trudno samemu wydostać się większym kawałkom jedzenia, a co dopiero komuś mniejszemu od przecinka wydrukowanego w instrukcji obsługi lub ulotce leku. Zgubiwszy ich wewnątrz własnych ust, przełykać musiała kilkukrotnie, na raty; i tak nie dało to jej spokoju, że jakaś mała osóbka, skazana ostatecznie na przegraną walkę ze ściskiem i zalewającą płuca wilgotnością, nie ostała się z nią na trochę dłużej. O ile grupę kilkudziesięciu ludzi była jeszcze w stanie wyczuć, okazało się to praktycznie niemożliwe w przypadku pojedynczych jednostek.


– Do twarzy ci w nich – przerwała ciszę Natalia, która z ciekawością obserwowała młodszą koleżankę w trakcie całej ceremonii.


– Hm? – skupiona akurat na wycieraniu kącików ust Matylda nie załapała kontekstu.


– O tym właśnie mówię. Gdybyś oprócz bycia uroczą była jeszcze tak pewna siebie jak jesteś teraz – Natalia speszyła i onieśmieliła jasnowłosą praktykantkę – może inni nie wchodziliby ci tak bardzo na głowę.


– Nie wiem, co odpowiedzieć, haha; ale to prawda, przy małych ludziach czuję się swobodniej niż przy prawdziwych – oceniła Matylda. – Nie ma takiej presji. Co nie znaczy, że całkowicie oswoiłam się już z ich dręczeniem. Nadal to dla mnie trochę niezręczne, w szczególności gdy wiem, że patrzą mi z żalem prosto w oczy. Pod tym względem z budynkami idzie mi łatwiej.


– Czy nie wydaje ci się to trochę ciekawe? Skoro umysły mają ludzkie, a mimo to się tak nie stresujesz, zasadniczą rolę musi grać ich wygląd  – mówiąc eufemistycznie.


– Brzmi to jakbyś polecała mi wyobrażanie sobie komisji egzaminacyjnej nie tyle w tradycyjnej bieliźnie, co zmniejszoną?


– Tak jakby? Jeśli masz z kimś problem, zawsze możemy spróbować go zawczasu tu znaleźć i poćwiczyć trochę rozwiązywanie konfliktów.


– Ha! – Matylda uznała tym pomysł mentorki za intrygujący ale nierealistyczny. – Nawet nie chcę sobie wyobrażać ile by to zajęło czasu.


Rozmowa ucichła, choć nie na długo; dało to chwilę wytchnienia dla kilku tych osób, które nie znalazły się jeszcze w przełyku Matyldy i targane były na wszystkie strony w trakcie jej wypowiedzi. Uwaga kobiet ponownie skupiła się na zmniejszonym mieście.

Chapter 3 by Ponski

Kolejne dwa kwadransy minęły im równie kreatywnie – w swojej niszczycielskości – co pierwsze. Przed zmianą planszy złamały jeszcze pokazowo tabu związane z czcią przeszłości, krusząc doszczętnie między palcami starówkę i dając realny, choć bezkarny i w gruncie rzeczy niewiele znaczący, upust pojawiającym się czasem u każdego z nas, natrętnym, destrukcyjnym fantazjom.


Gdy trzymanie miasta w dłoni i składanie mieszkańcom pożegnalnych, francuskich pocałunków straciły już swój początkowy walor nowości, Matylda i Natalia zaczęły szukać innych, ciekawszych sposobów interakcji z małym Poznaniem. Na jednej z kaset wypróbowały znaleziony w szufladzie, nieduży magnes, łapiąc nim wszelkie nieprzytwierdzone do ziemi, lżejsze od większego skutera metalowe przedmioty; do kolejnej przyłożyły słuchawkę douszną i obserwowały rozchodzenie się drgań po odtworzeniu przez nią swoich ulubionych piosenek; w jeszcze innym przypadku przeprowadziły symulację potopu, zalewając miasto kroplami wody przy użyciu pipet. Natomiast po dotarciu do ostatniej, nieruszonej jeszcze kasety, postanowiły poświęcić wpierw chwilę na zastanowienie się, w jaki sposób chciałyby zakończyć swoją utylizacyjną sesję. Nie był to teren o szczególnej charakterystycznej, oferującej szansę na dobrą zabawę zabudowie, ale na jego obrzeżu znajdował się obiekt, który szybko przykuł uwagę Matyldy – wielopiętrowy budynek akademika.


Do tej pory młoda studentka miała kontakt jedynie ze zmniejszonymi nieznajomymi; szansa, że natrafiła na kogoś, z kim zamieniła w przeszłości kilka słów była praktycznie zerowa, a z pewnością niemożliwa do potwierdzenia. W znajdującym się na wyciągnięcie jej palca akademiku mieszkało jednak, zgodnie z jej wiedzą, kilkuset studentów, z czego niemałą ich liczbę widywała na co dzień lub wręcz zamieniała z nią regularnie parę słów. Co więcej, były to osoby z jej pokolenia, wychowane w tym samym świecie i tak bardzo jej podobne. Uzbrojona w taką świadomość i przekonana, że nawet jeśli ona sama nie rozpozna w mikroskopijnym pyłku znajomych twarzy, to one rozpoznają ją, Matylda stanęła przed nowym dylematem, wobec którego musiała się jakoś ustosunkować: udać, że nie istnieją czy spróbować czegoś nowego?


– Czy zdarzyło ci się spotkać w zmniejszonej formie kogoś, kogo znasz? – spytała Natalię.


– Jasne, kilka razy.


– I co zrobiłaś?


– Zależy od panujących między nami stosunków – widząc, że koleżanka nie odpowiada, lecz tylko przytakuje, dodała jeszcze: – Czemu pytasz?


– Widzisz ten wysokościowiec? – wskazała go palcem.


– Masz na myśli Akumulatory?


– No właśnie. W środku jest sporo moich znajomych. To znaczy: nie aż tak b a r d z o znajomych, ale wystarczająco, by… wiesz.


– By brała cię trema? Przecież dopiero co doszłyśmy wspólnie do wniosku, że nie ma sensu przejmować się tym, co myślą. Jakichkolwiek by nie mieli wątów, nie mają one żadnego przełożenia na twoje relacje w prawdziwym świecie – Natalia ucichła na chwilę, ale zaraz rozbrzmiała z podwójnym wigorem: – Wiesz co, doigrałaś się – będziesz miała zadanie domowe. Specjalnie dla ciebie złamię zasady.


Odeszła w stronę apteczki, ale zanim do niej dotarła, odwróciła się i poprawiła, jak gdyby czuła na sobie wzrok zarządu:


– To znaczy nagnę. Nagnę zasady.


W skrytce z artykułami pierwszej pomocy odnalazła taśmę opatrunkową w rolce i wróciła z nią do centralnego stanowiska. Nie ujawniając jeszcze Matyldzie swoich planów, wzięła do ręki skalpel i możliwie delikatnie musnęła nim o akademik, chcąc wypłoszyć z niego niezbyt skorych do wyjścia z budynku celem obserwacji przeobrażonego nieba lokatorów.


– Nata, o co chodzi? Co robisz? – spytała zniecierpliwiona Matylda gdy jej koleżanka, czekając aż wokół wieżowca zbierze się tłum, przygotowywała mały, prostokątny kawałek taśmy.


– Daj mi jeszcze moment. Nie chcę ich spłoszyć.


Natalia przykleiła sobie końce taśmy do opuszków, stwarzając tym samym poręczny lep na studentów: przy zbliżaniu do siebie palców, materiał naginał się i wyłapywał napotkane osoby. W mgnieniu oka udało jej się w ten sposób zgromadzić pokaźną grupkę, składającą się w większości z lokatorów akademika.


– Komplet znajomych Matyldy, niepowtarzalna okazja – powiedziała, prezentując koleżance swoje dzieło. – Co powiesz? Jesteś zainteresowana? Czy wrzucamy ich z powrotem?


Matylda wzięła uważnie kawałek taśmy do rąk, obejmując spojrzeniem grzęznące w nim grupy studentek i studentów. Uświadomiła sobie, że jest już zbyt późno na dyskrecję i poczuła jak porażka w utrzymaniu przed zmniejszonymi klonami spotykanych na korytarzach uniwersytetu osób pozorów bycia przypadkowym, niewinnym świadkiem ich kłopotów zwalnia ją z potrzeby dalszego przejmowania się zarówno ich zdaniem o niej, jak i w ogóle ich losem.


– Co z nimi zrobić? – spytała.


– Zabrać ze sobą. Przekonać się na własnej skórze, że to nic więcej jak podróbki – zaczęła tłumaczyć Natalia, jak gdyby chciała przekonać nie tylko Matyldę, ale i samą siebie. – Mam wrażenie, że przechadzając się po swoim uniwerku z nimi u boku i nie natrafiając na nikogo, kto miałby ci za złe wydarzenia dzisiejszego dnia, zdasz sobie z tego szybko sprawę.


Młoda studentka czuła się trochę niepewnie, słuchając nieco zbyt rozentuzjazmowanej koleżanki. Nie zmieniało to jednak faktu, że chętnie "zaopiekowałaby" się zgromadzonymi na taśmie osobami. To, co jeszcze niedawno było tremą, zdążyło przerodzić się bowiem w niechęć; Matylda była wręcz zła, że pozwoliła, by wpływała tak na nią byle banda ktosi, których jednym podmuchem mogłaby wysłać w kosmos. Trzymać ich przy sobie, znajdować w nich punkt odniesienia gdy sama ma wrażenie bycia małą, wreszcie – odnajdywać motywację w poczuciu, że winna jest – zarówno obdarzonej pełnym wzrostem sobie, jak i im – nie marnować swojego życia i metaforycznie nie skończyć tak, jak oni – właśnie tego chciała. Najbardziej zaś upajała ją wizja spotkania na żywo tych samych osób, których zmniejszone kopie miałaby w posiadaniu. Nie byłaby oczywiście w stanie stwierdzić zbieżności ze stuprocentową precyzją, ale być może ta niepewność działałaby na jej korzyść, napędzając tylko to intymne uczucie dominacji z każdą obserwacją potencjalnego mieszkańca Akumulatorów. Nic nie stało także na przeszkodzie, by wybrała się tam sama i ponapawała widokiem swojego duchowego lenna. Postanowiła więc bez dwóch zdań ich wziąć, choć jedna sprawa nadal pozostawała do przemyślenia:


– Gdzie mam ich trzymać? – spytała się Natalii.


– W jakimś dyskretnym miejscu. Żeby nikt nie zauważył. Inaczej mogłybyśmy mieć kłopoty.


– Ale… p r z y sobie czy n a sobie?


– A jak wolisz?


Matylda mogła wkleić ich do torebki lub portfela, ale miała ochotę na coś bardziej osobistego. Może na udzie? Albo ramieniu? Albo…


W chyba najmniej wystawionym na widok miejscu. Pod stopą.


Odkąd ten pomysł przeszedł jej przez myśl, nie mogła się od niego odpędzić; zastanawiała się tylko jak to możliwe, że gdy w grę wchodzą ci nieszczęśnicy, jej umysł zawsze faworyzuje najbardziej nikczemne rozwiązania. Czy to dlatego, że nie ma kto jej powstrzymać? Czy aż tak wielka jest z niej sadystka?

– No dobrze – powiedziała, jak gdyby od tego, co miała zaraz zrobić, nie było już odwrotu. – Pozwolisz, że usiądę.


Zaciekawiona Natalia ustąpiła jej miejsca przy stanowisku. Matylda, rzecz jasna, nie poinformowała jej o swoich planach przy użyciu słów, lecz przekornie wykorzystała ulubiony sposób koleżanki – demonstrację. Trzymając cały czas w palcach kawałek taśmy, odwiązała jedną ręką sznurowadło swojej tenisówki, łączącej w sobie cechy obuwia zgodnego z przepisami BHP oraz wygodnego, sportowego buta. Zdjęła go, pokonując opór w okolicy pięty, i odsłoniła białą skarpetkę. Po rozprostowaniu uwolnionych od ścisku palców, jednym ruchem pozbyła się i jej, wywracając ją jednocześnie na lewą stronę. Matylda umieściła ją tymczasowo w zdjętym bucie i położyła na udzie spodem do góry bosą już stopę.


Jeszcze dzień wcześniej nie byłoby odpowiednim opisywać Matyldzią stopę w więcej niż kilku słowach. Miała się ona jednak wkrótce stać za sprawą zaproszenia Natalii najpopularniejszą, ze względu na liczbę osób, które miały z nią styczność, stopą w historii, a zarazem ostatnim w życiu widokiem dla większości z nich. Była więc nieco większa od przeciętnej – sama Matylda była bowiem raczej w wyższym percentylu jeśli chodzi o wzrost – i prezentowała się całkiem nieźle, choć nie była pozbawiona drobnych, zrozumiałych niedoskonałości. Młoda studentka nie zwykła pokazywać swoich stóp publicznie i chowała je wewnątrz obuwia, przez co dorobiła się tu i ówdzie odcisków lub zgrubiałego naskórka. Paznokci oczywiście nie malowała, ale regularnie je przycinała i utrzymywała w pełni zdrowia. Najbardziej po zdjęciu skarpetki w oczy rzucał się jednak kolor podeszwy, która była tymczasowo zaczerwieniona od dłuższego stania. Jej stopy były w skrócie równie naturalne i szczere co ona i nie służyły jej do niczego innego niż tylko chodzenia. Mimo to, jedna z nich miała wkrótce zostać wykorzystana w dodatkowy sposób.


Utkwione w Matyldę zszokowane spojrzenie setek oczu byłoby pewnie dla niej powodem do poważnego stresu gdyby nie to, że miejsce tej emocji całkowicie zajęła w jej umyśle rozswawolona figlarność i wynikająca z niej ekscytacja. Przysunęła kawałek taśmy ku stopie i zatrzymała się na chwilę by znaleźć dla niej dogodne miejsce. Nie chciała rozdeptać studenckiej gawiedzi zbyt szybko; zdecydowała się więc na odstający nieco od podłoża przy chodzeniu łuk stopy. Łapiąc taśmę z dwóch stron, przykleiła ją w zamierzonym miejscu i przejechała po niej palcem, upewniając się, że spełnia swoją rolę.


– Powiem szczerze – nie wpadłabym na to. Tak bezpośredni może być chyba tylko ten, kto dopiero zaczyna – oceniła Natalia, dobierając starannie słowa.


– Sugerujesz, że nie powinnam była tego zrobić?


– Wręcz przeciwnie! Myślę, że to doskonałe rozwiązanie. Dyskretne i… dobitne. Powiedz: jak się z nimi czujesz?


– Na razie jeszcze trudno powiedzieć. To wszystko jest tak absurdalne i niedorzeczne i w ogóle porypane, że boję się, że wybuchnę zaraz śmiechem, ale się powstrzymuję, bo wiem, że nie powinnam – nie, gdy robię coś takiego całej tej zgrai ziomków i ziomkiń – rozemocjonowana Matylda w pośpiechu werbalizowała swoje spontaniczne, nieraz sprzeczne myśli. – Nawet nie chcę się zastanawiać, co teraz przeżywają.


– Na szczęście nie musisz – wtrąciła Natalia.


– To prawda. Mogę skupić się na sobie – Matylda przyjrzała się kawałku taśmy opatrunkowej widniejącej na jej gładkiej podeszwie. – Nata, może powiem coś głupiego, ale muszę ci przyznać, że jeśli nie bierze mnie akurat empatia – ściszyła głos – to bycie taką ogromną i potężną jest strasznie przyjemne.


– Co nie? – jeden z kącików ust Natalii podniósł się w lekki uśmiech. – Wiesz, wśród nich jest statystycznie przynajmniej jedna osoba, dla której bliski kontakt z twoją stopą też jest czymś strasznie przyjemnym.


– O nie, nawet mi nie mów – Matylda uznała to za wyjątkowo groteskowe. – Coś czuję, że pod koniec dnia zmieni zdanie.


Przejechawszy raz jeszcze po taśmie palcem i rzuciwszy ukrytym pod nią rówieśnikom pożegnalne spojrzenie, jasnowłosa praktykantka odziała ponownie ziębnącą stopę w skarpetkę i nadal z początkową dozą ostrożności zapieczętowała los mikroskopijnych studentów i studentek, ubierając podniesioną z podłogi tenisówkę.


– W takim razie – oznajmiła konkluzywnie Natalia – na dzisiaj to tyle.


Na dźwięk tych słów Matylda wstała ze stołka. Lekko wciąż z wiadomych względów kuśtykając zbliżyła się do swojej mentorki i czule ją objęła.


– Dziękuję ci. Było fantastycznie.


– Hej, nie ma sprawy! – Natalia odwzajemniła uścisk. – Tylko nie zdejmuj z siebie tego plastra aż znów się nie zobaczymy, dobrze? Żeby nie było śladów.


– Jasne. Jutro mnie nie ma, ale pojutrze na pewno się spotkamy.


– Może przed jego wyrzuceniem rzucimy okiem, czy ktokolwiek przetrwał.


Rozmowa między koleżankami w naturalny sposób wygasła. Natalia zabrała się więc za programową część procedury utylizacji zmniejszonego materiału; wzięła do rąk stosik kaset i wrzuciła wszystkie do pojemnika na bioodpady.

This story archived at http://www.giantessworld.net/viewstory.php?sid=12254