- Text Size +

Patrząc na plakietkę ze swoim imieniem, Matylda nie kryła poczucia dumy. Nie sądziła, że na tak wczesnym etapie studiów uda jej się załapać na praktyki w najnowocześniejszym laboratorium w Poznaniu. Jeśli dobrze się spisze, może zaoferują jej pracę – a nawet jeśli ostatecznie będzie zmuszona rozpocząć karierę gdzie indziej, zyska przynajmniej cenne doświadczenie. Nie żeby chodziło tylko o takie dorosłe sprawy; bycie laborantką zwyczajnie od zawsze było jej marzeniem.


Otworzywszy sobie boczne drzwi wejściowe, przykładając plakietkę do czytnika, udała się jak zwykle do pomieszczenia socjalnego. Matylda szybko odnalazła się w realiach pracy z pipetą i spektrometrem. Już po miesiącu traktowana była przez starszych współpracowników jako równoprawny członek zespołu i zwracała się do wszystkich swobodnie po imieniu. Przyjazna atmosfera nie była dziełem przypadku – laboratorium, o którym mowa, nie stanowiło części jakiegoś industrialnego molocha, lecz było przede wszystkim placówką naukowo–badawczą, miejscem rozwijania swoich pasji i podążania nieoczywistymi ścieżkami. Żaden z pracowników nie znalazł się więc w nim wbrew własnej woli.


Przez uchylone drzwi z pokoju wydostawały się dźwięki jakiejś rozmowy. Matylda rozpoznała w nich głos młodej doktorantki Natalii, swojej mentorki, która wzięła ją pod opiekę i pomogła jej zadomowić się w nowym środowisku. Weszła do pomieszczenia i przywitała się ze wszystkimi obecnymi w środku osobami, nie zwalniając kroku w kierunku szafy, w której zamierzała zostawić swoją wierzchnią odzież i odszukać kitel w odpowiednim rozmiarze. Zastanawiała się jednocześnie nad harmonogramem pracy na najbliższe kilka godzin. Dotychczasowy większy projekt, przy którym pomagała, dobiegł niedawno końca, więc ten okres przejściowy przed wkręceniem się w coś nowego upływał jej na dorywczej pomocy przy bardziej manualnych i niewymagających wielkiego przygotowania zajęciach. Spinała właśnie włosy, gdy podeszła do niej Natalia:


– Hej, robisz dzisiaj coś konkretnego? – spytała, chcąc uprzedzić zaprzęgnięcie Matyldy do pracy przez kolegów i koleżanki po fachu.


– Raczej nie. Czemu pytasz?


– Może chciałabyś mi pomóc w utylizacji pozostałości po pewnym eksperymencie?


– Utylizacji? Masz na myśli sprzątanie?


– Poniekąd, ale obiecuję, że nie jest to nic nudnego. Chodź, pokażę ci.


– No dobrze – w Matyldzie wzbudziła się ciekawość. – Prowadź.


Kobiety opuściły resztę grupy i skierowały się w dół holu, ku klatce schodowej prowadzącej na niższe piętra. W zastępującym światło słoneczne jaskrawym blasku lamp fluorescencyjnych, Natalia namierzyła bliżej niewyróżniające się spośród innych, ciężkie drzwi z matowego szkła i otworzyła je za pomocą swojej karty magnetycznej.


– Nigdy wcześniej tu nie byłam – skomentowała podekscytowana Matylda.


– Miałabym powód do niepokoju gdyby było inaczej! Laboratoria na tym poziomie są dostępne tylko dla określonych pracowników.


Nie chcąc wypaść na małą dziewczynkę zabraną na wycieczkę szkolną, Matylda musiała powstrzymać się przed odpowiedzeniem “o ja, ale fajnie”. Nie zmienia to faktu, że tak właśnie się czuła za każdym razem, gdy wtajemniczano ją w coś niedostępnego zwykłemu studentowi.


Wewnątrz pomieszczenia panował przyjemny chłód i dało się słyszeć roboczy szum specjalistycznych komputerów pochłoniętych analizą dostarczonych im próbek pod wszelkimi możliwymi kątami. Natalia zapaliła światło i wskazała na stojące na środku pokoju, przytwierdzone do podłogi stanowisko z pokaźną komorą z metalu i szkła oraz okalającym ją szeregiem konsol, sterujących między innymi zamontowanym wewnątrz ramieniem robotycznym. Wychodziły z niej dyskretnie dysze, rury i kable, zapewniające odpowiedni mikroklimat i przesyłające dane ku żądnym informacji pomocniczym maszynom. Wszystko wyglądało na bardzo nowoczesne… i bardzo drogie.


– Do czego służy? – spytała Matylda, zatrzymując wzrok na wskazanym przez koleżankę urządzeniu.


– Zamiast zaczynać od suchych opisów, lepiej będzie jeśli najpierw przedstawię ci po prostu, do czego jest zdolne. Stań proszę z tej strony.


– Jasne. Brzmi nieźle.


Matylda podeszła do majsterkującej przy konsolach Natalii i dostrzegła po chwili mechaniczne poruszenie wewnątrz komory. Jedna z umieszczonych wewnątrz nieprzezroczystych kaset wysunęła się z kolumny i zmierzała powoli ku szybie. Równocześnie opuścił się okular mikroskopu, do którego dostęp – po zakończeniu sekwencji – można było uzyskać, otwierając małe drzwiczki na ściance komory. Gdy kaseta weszła w kontakt z drugim końcem urządzenia optycznego, stając się dla niego w odpowiednich miejscach przezroczysta, maszyna wydała dźwięk i oznajmiła gotowość do dalszej pracy.


– Spójrz, tymi dwoma pokrętłami zmieniasz położenie okularu względem kasety. Tylko delikatnie, nie chcemy jeszcze ich wystraszyć. Tym, wiadomo, regulujesz ostrość – tłumaczyła, nadal trochę enigmatycznie, Natalia, po czym sama przyłożyła oko do mikroskopu i poprawiła ustawienia. – Teraz dobrze widać, chodź.


Zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać, Matylda spojrzała w okular. Do tej pory zwykła oglądać kolonie bakterii lub inne mikroorganizmy, ewentualnie kryształy jakichś substancji, więc z początku trudno jej było zrozumieć, co widzi. Odsunęła głowę i spróbowała jeszcze raz, na czystym, pozbawionym oczekiwań umyśle.


Park Mickiewicza, Zamek Cesarski, Opera, Collegium Maius… drzewa, autobusy, samochody, ludzie. Czuła się jakby oglądała przekaz na żywo z satelity. Zmieniając delikatnie skupienie obiektywu, Matylda podziwiała przepełnione najdrobniejszymi detalami, w pełni trójwymiarowe, przywodzące jej na myśl zdjęcia wykonywane techniką tilt–shift miasto. Widziała już, co może dokonać sztuczna inteligencja Google’a, tworząca przestrzenny obraz na podstawie dostarczonego obrazu satelitarnego; zupełnie się ona jednak nie równała z pokazaną jej przez Natalię technologią. Żadnego błędu graficznego. Doskonała jakość.


– Jak udało się wam uzyskać tak piękny obraz? – spytała, nie odrywając się od okularu.


Natalia z początku lekko się zmieszała, lecz po chwili załapała, skąd wzięło się to pytanie.


– Nie, to nie wyświetlacz. Miasto naprawdę tam jest.


– Masz na myśli druk 3D? Tak szczegółowy?


– Tyldzia, my się chyba nie rozumiemy. To wierna kopia kawałka centrum Poznania, powstała poprzez zmniejszenie oryginału. Nic, oczywiście, z miasta nie zniknęło. Budynki, pojazdy, roślinność, ludzie – wszystko to zostało jedynie sklonowane i umieszczone w odpowiedniej kasecie. W szczegóły wchodzić nie mogę. Wiesz, umowa poufności.


– Ludzie? Ci ludzie są prawdziwi? – Matylda odwróciła się ku koleżance i spojrzała się jej w oczy.


– Prawdziwi? No… tak. Trudno odmówić im prawdziwości. Ale to klony! Malutkie kopie. Ich pierwowzory nawet niczego nie zauważyły. Ba, nie zdziwiłabym się gdybyś znalazła tam samą siebie.


Matylda nie wiedziała, co odpowiedzieć. Spojrzała znów przez obiektyw. Przez brukowany w charakterystyczny sposób Plac Mickiewicza przebiegał jakiś człowiek. Uregulowała ostrość.


Dopiero teraz zobaczyła, że miasto jest w fatalnym stanie. Samochody na ulicach wyglądały na porzucone, wszędzie walały się śmieci, a sygnalizacja świetlna zwyczajnie nie działała. To z pewnością nie był widok Poznania na żywo. Bardziej jakaś post–apokaliptyczna wizja.


– Czemu to tak wygląda?


– To znaczy?


– Jakby nikt nie sprzątał od tygodnia. Jakby stało się coś złego.


– Wewnątrz jednej 15–centymetrowej kasety możemy zmieścić tylko około 1 km2 miasta. W większości przypadków oznacza to pozbawienie mieszkańców dostawy prądu, wody, internetu, no i oczywiście kontaktu ze światem zewnętrznym. Utrzymanie porządku społecznego w takich warunkach jest raczej niemożliwe.


Człowiek z placu zniknął gdzieś za drzewami parku. Wstawiając w odpowiednie miejsca proporcji podane przez Natalię wartości, Matylda policzyła szybko w głowie jego przybliżony wzrost. Ćwierć milimetra. Osoba wielkości małego ziarnka piasku. Nieprawdopodobne. Młoda praktykantka musiała na chwilę odejść od urządzenia.


Spojrzała się z daleka na nieprzezroczystą kasetę. On gdzieś tam w środku jest.


– Jak wrażenia?


– Nie powiem, tego się nie spodziewałam. Nie wiedziałam, że zmniejszanie ludzi jest fizycznie i biologicznie możliwe. Skąd w ogóle pomysł? Do czego wykorzystujecie tę technologię?


– Żadnych konkretnych partnerów naukowych czy biznesowych wymienić ci nie mogę, ale w większości przypadków chodzi o symulacje lub analizy terenowe.


Matyldę zastanowiło, o co mogło chodzić w mniejszości przypadków. Może kinematografia? Albo coś z wojskiem? W końcu gdy nie wiadomo jak wykorzystać nową technologię, zawsze można odpowiedzieć: “militarnie”. Spojrzała się na resztę kaset, ustawionych w skalibrowaną pod robotyczne ramię kolumnę. Każda z nich zawierała jakiś kawałek podupadającego miasta. Co stanie się z nimi? Zadała to pytanie Natalii.


– Te już nigdzie nie trafią. Nie żeby były przeznaczone na eksport – część kaset zostaje u nas i służy do kalibracji i eksperymentów – tłumaczyła. – Układanie wielu osobnych kawałków miasta w mozaikę jest czasochłonne i czasem kończy się niepotrzebnymi uszkodzeniami. Cały czas pracujemy więc nad zwiększaniem mocy naszego zmniejszacza. Osobiście mam nadzieję do końca roku zmieścić cały Poznań na jednej kasecie – zakończyła, z ekscytacją w głosie.


Słuchając uważnie słów koleżanki, Matylda przypomniała sobie dlaczego w ogóle została zaproszona na tę okrytą tajemnicą demonstrację. Natalia mówiła coś o utylizacji, czyż nie?


– Czy mogłabyś mi jeszcze raz wytłumaczyć jakie przewidujesz dla mnie zadanie?


– Nie nazwałbym tego zadaniem. Utylizacja zużytych kaset zajmuje tylko chwilę – pomyślałam, że mogłabyś mi przy tym potowarzyszyć. Skoro i tak mają znaleźć się w koszu, czemu nie skorzystać z okazji i się z nimi trochę pobawić?


– Pobawić? Robiłaś to już wcześniej?


– Tak! Kilka razy. Nie ma w tym nic niebezpiecznego – ani nielegalnego. Po prostu otwierasz kasetę przed jej wyrzuceniem i… robisz, co chcesz. Byle nie roznieść jej zawartości po stanowisku. Trudno się je czyści.


Matylda nie miała pojęcia, że jej koleżanka zdolna jest do takich czynów. Czy nie mówiła jej przed chwilą, że znajdujący się wewnątrz kaset zmniejszeni ludzie to klony istniejących naprawdę osób, a więc – nie licząc wzrostu – równoprawne im, myślące i czujące jednostki? Znajdujące się wbrew własnej woli w sytuacji bez wyjścia i bez możliwości ukrycia się lub ucieczki? Wystawione na pastwę swoich oprawców, wobec których wyciągnięcie jakichkolwiek konsekwencji jest praktycznie niemożliwe? Zamiast dać tym nieszczęśnikom możliwie szybki koniec, ona chce jeszcze zabawić się ich kosztem?


– To co powiesz? – ponagliła ją koleżanka.


Matylda zastanowiła się chwilę nad tym, jak by to wszystko wyglądało z punktu widzenia uwięzionych wewnątrz osób; nad tym, co Natalia zdążyła już zrobić, gdy pod jej nieobecność sama brała ich los w swoje ręce; nad władzą, którą musiała czuć, gdy ze strachem spoglądały na jej ogromną twarz całe osiedla; i nad tym, jakie to musiało być dla niej przyjemne, gdy beztrosko dokazując, pozbawiała życia niczym grecka bogini setki, czy nawet tysiące nieznajomych, tylko dlatego, że taki akurat miała kaprys. Ona, zwyczajna dziewczyna z Wildy.


– Nata, jak to jest, że ty zawsze masz jakiś fajny pomysł? Jasne, że tak!


– Ha! Wiedziałam, że cię to zainteresuje – zareagowała Natalia, zadowolona entuzjazmem młodszej koleżanki. – Daj mi tylko chwilę, przygotuję nam stanowisko.


Natalia znów stanęła przy jednej z konsol i wsunęła za jej pomocą na swoje miejsce mikroskop oraz kasetę, na którą był skierowany, zamykając uprzednio odpowiadające mu okienko. Reszta obowiązków spoczywała na robotycznym ramieniu, które zaprogramowała kilkoma tapnięciami dotykowego ekranu, uruchamiając sekwencję przeniesienia badanego materiału ze stojaka roboczego na drugi, oddzielony zamykaną śluzą, do którego można było swobodnie zyskać dostęp z zewnątrz. Zajęło to chwilę, lecz wkrótce wszystko było gotowe. Pozostało otworzyć wmontowane w boczną, szklaną ścianę stanowiska drzwiczki i… korzystać z kaset wedle uznania.


Gdy krzemowy asystent zajęty był pracą, Natalia skorzystała z wolnej chwili i odnalazła w jednej z szuflad lupę.


– Mikroskop to co prawda nie jest, ale będzie pomocna jeśli znów będziemy chciały przyjrzeć się mieszkańcom – wytłumaczyła.


Wyjęła też skalpel, który miał się jej zaraz przydać, i przystąpiła do dzieła. Stojąca u jej boku Matylda bacznie przyglądała się ruchom koleżanki, czekając na szansę, by samemu móc pobawić się zmniejszonym miastem.


– Którą bierzemy najpierw? – spytała się Natalia.


– Może tę, którą przed chwilą oglądałyśmy?


Mentorka Matyldy otworzyła drzwiczki i wysunęła delikatnie odpowiednią kasetę. Usadowiła ją na wolnym kawałku sąsiadującej przestrzeni roboczej, tak, jak robiła to w przeszłości wiele razy gdy szykowała materiał badawczy do odebrania i zutylizowania. Przysunęła sobie stołek i na siedząco już przecięła skalpelem przezroczyste plomby z cienkiego plastiku.


– Gotowa? – spytała, odwracając się w stronę koleżanki.


Matylda przytaknęła, podnosząc brwi i zaciskając usta. Oczy obu kobiet skupiły się na kasecie. Podważywszy sobie nieco skalpelem jej wierzchnią część, Natalia zdjęła ją i odłożyła na bok, odsłaniając nieprawdopodobnie szczegółowe, mikroskopijne budynki i ulice, którym w powiększeniu przyglądała się niedawno Matylda. Młoda praktykantka nigdy wcześniej nie widziała czegoś tak finezyjnego i filigranowego. Malutkie miasto wyglądało, jakby miało zaraz się rozsypać pod ciężarem otaczającej je, ciężkiej, prostackiej rzeczywistości, niczym kupka piasku na silnym wietrze. Rzeczywiście, nie wszystko przetrwało procesu zmniejszania – Matylda dopiero teraz miała szansę zwrócić uwagę na brzegi kwadratowego wycinka Poznania; przechodziły one tu i ówdzie przez budynki i inne większe struktury, a raczej – przez ich pozostałości. Przecięte w pół, nie wytrzymywały nagłej zmiany w rozkładzie sił. Nawet zniszczone kryły w sobie piękno. Matylda żałowała jedynie, że nie mogła być świadkiem ich jakże spektakularnej – jak na warunki mikrokosmosu, w których się znalazły – i wiernej względem oryginału śmierci. W najbliższym czasie miała to sobie zadośćuczynić.


Natalia postanowiła zamienić skalpel na lupę i zbadać z nieco większą klarownością sytuację w nieszczęsnym, kieszonkowym Poznaniu.


– Spójrz. Widzisz ten zamęt? – spytała, podając lupę Matyldzie.


– Chyba tak – odpowiedziała, choć jeszcze nie potrafiła określić, co zauważyła koleżanka. Po chwili jednak zrozumiała: – Chodzi o wszystkich tych… ludzi? – to ostatnie słowo nie do końca pasowało jej na określenie ledwo widocznych gołym okiem drobinek, które stopniowo pojawiały się na chodnikach, placach i ulicach, ale niczym innym przecież nie były.


– Yhym.


– Skąd to nagłe poruszenie?


– Robią tak za każdym razem. Zakładam, że zdumiewa ich pojawienie się nad głowami czegoś innego niż sztucznego, bezchmurnego nieba. W końcu noc spóźnia się im już kilka dni!


Świadomość, że spogląda na nią tak wiele osób onieśmieliła nieco Matyldę, ale miejsce nieśmiałości zajęła zaraz ekscytacja. Młoda studentka zaczynała czuć się jak gwiazda; ostatnim razem widownię większą niż kilka osób miała w gimnazjum, gdy recytowała “Redutę Ordona”. Tym razem nie zamierzała bynajmniej poprzestać na słowach – zbliżające się przedstawienie miało się składać przede wszystkim z czynów.


– Chcesz zacząć? – spytała się Natalia.


– Nie wiem, co robić.


– To, na co masz ochotę.


Matylda oddała lupę koleżance i wyciągnęła niepewnie ku miastu dłoń, zostawiając po chwili wystawiony jedynie palec wskazujący. Unosił się on nad centrum, szukając nadającego się na inaugurację miejsca, aż nie spoczął zaraz przy Zamku Cesarskim. Matylda od zawsze lubiła tę budowlę; jej grube, kamienne ściany wydawały się jej szczególnie trwałe i wytrzymałe. Była ciekawa, jak spisze się jego zminiaturyzowana wersja.


Opuszek jej palca poczuł niewielki jedynie opór zanim ustąpiły dachy i stropy, a po nich – szkielet i ściany, rozsypując się na okoliczne ulice, place i parki, jak gdyby cały zamek był jedynie kilkoma zaschniętymi kroplami rzecznego mułu. Czując, jak dostojna niegdyś wieża zegarowa przełamuje się na pół i już jako kupka beżowego gruzu chrzęści ledwo słyszalnie wraz z resztą budowli gdy jej drgająca ręka wprowadza ruiny w ruch, Matylda wypuściła drwiąco powietrze nosem i uśmiechnęła się z politowaniem. Nie mogła jednak odmówić, że w takim właśnie zakończeniu było coś przyjemnego i satysfakcjonującego, kojarzącego się ze strzelaniem nieśmiertelną już folią bąbelkową czy kruszeniem herbatnika.


Przypomniała sobie zaraz, że nie ma do czynienia z byle makietą. Czy w środku byli ludzie? Odruchowo, jakby szukając śladów zbrodni, zabrała palec i odwróciła jego opuszek w swoją stronę; zobaczyła jedynie mikroskopijne pozostałości dachu, utkwione między jej liniami papilarnymi.


– Fajne uczucie, co nie? – przerwała ciszę Natalia i, podnosząc do oka lupę, dodała: – Jest i reakcja. Teraz moja kolej!


Mówiąc “reakcja”, mentorka Matyldy miała na myśli przerażonych destrukcją, zmniejszonych Poznaniaków, którzy nie wychodzili już na ulicę, pełni nadziei i ciekawości, lecz w pośpiechu oddalali się od strefy zero lub zastygali w bezruchu jeśli spadające pozostałości zamku nie groziły im bezpośrednio.


Matylda szukała jeszcze słów, którymi mogłaby odpowiedzieć koleżance, lecz ta najwyraźniej pytanie zadała retorycznie, gdyż odstawiwszy na bok lupę, nachyliła twarz nad najbardziej licznym tłumem, jaki udało jej się dostrzec, i…


Splunęła.

You must login (register) to review.