- Text Size +

Jak wygląda udana inwestycja? Najpierw trzeba się trochę ubrudzić! Przewodnicząca zarządu naszej spółki jest tego najlepszym przykładem - a że nie w jej stylu jest rzucać słowa na wiatr, pragnie ona niniejszym zaprosić wszelkich interesariuszy na praktyczną prezentację.

Oto nadchodzi, zdecydowanym krokiem i bez niepotrzebnej zwłoki; bo czas równa się pieniądz, a pieniądz równa się słupek - w kolorze zielonym - i zysk na bieżący kwartał. Zdradza ją z daleka równy stukot obcasów o brukowane podłoże. Pół miasta musi ją słyszeć! Wróć; czy aby na pewno dobrze się tu rozumiemy? Pół miasta z m u s z o n e jest ją słyszeć - lecz wie przynajmniej za jej sprawą, jak brzmi progres i dobra koniunktura. I równouprawnienie w patriarchalnym świecie!

Jest, bardzo proszę, jest; w całej swojej okazałości. Można śmiało podnosić głowy, nie spojrzeć wręcz nie wypada. Jak widać, prosi o uwagę, bo za chwilę zaczyna, a drugiego podejścia nie będzie. Nie, oklaski są teraz zupełnie zbędne, nic nie usłyszy; aplauz zaleca się dopiero po wszystkim. Jeszcze tylko poprawi marynarkę - i kciuk w górę! nie widzi; no dobrze, zatem tak:

Obraz nędzy i rozpaczy rozpościera się obecnie po horyzont, ale już niebawem nie będzie po nim śladu. Przewodnicząca zobaczyła w nim żyzny grunt pod rewitalizację; nie odpuści aż nie zaczną piąć się na nim w górę bujne apartamentowce. Czas się zatem pożegnać ze zmarnowanym potencjałem i nierentownymi kamienicami; architekturalnym chaosem, staroświecką zabudową dla pieszych mas; i wąskimi, nierównomiernymi ulicami; i zapuszczonymi nieużytkami, źródłem owadów i suchych liści; i starymi drzewami; i niebezpieczeństwem, nienowoczesnością - brzydotą, która zabiera miejsce inwestycyjnym apartamentowcom, parkingom, galeriom, schludnie przykoszonym trawnikom, zamkniętym oazom prywatności, międzynarodowym markom, wjazdom na autostradę; i komfortowi zapewnianemu przez własne cztery kółka, stanowiące doskonałą izolację od dzikiej przyrody i miejskiego motłochu.

Prace tymczasem idą już pełną parą. Wbita została właśnie pierwsza łopata - szpilka, raczej, a zarazem szpila - i to, bynajmniej, nie tylko symbolicznie. Oto bowiem wkroczył zza granicznej szosy czarny, surowy obcas; i jego iglica wryła się zaraz pod naciskiem pięty pani prezes w zaciszną do tej pory aleję - zaś jednocześnie pod jej skrytymi w markowej skórze i tonach płaskiej gumy palcami zrównał się z gruntem budynek pobliskiej szkoły publicznej, grzebiąc wśród gruzów - inauguracyjnie, na dobry początek - dwa feralne paskudztwa na raz: państwowy nadzór i roszczeniową młodzież. Była wybiórcza; istniała bowiem ku temu jeszcze sposobność. Budynki miały za chwilę zlać się jej w jedno chropowate runo, jak za każdym razem, gdy wkraczała do poważniejszej akcji - lecz zanim znudzi jej się i spowszednieje chrzęst pospólstwa i jego osiedli pod stopami, przewodnicząca ma zamiar wydobyć ze swojej pracy nieco przyjemności i wychowawczej zabawy.

Wcierając w ziemię rumowisko szkolne - jak gdyby nie były to szczątki rozległego budynku, a jedynie niedopałek z przerwy między meetingami - pani prezes rozgląda się za kolejnym, równie co poprzedni niedochodowym obiektem; takim, który wart byłby brudzenia butów kurzem i budowniczym pyłem, takim wręcz proszącym się o rozdeptanie, byle nie dopuścić do zmarnowania niecodziennej szansy -- ale nic nie rzuca jej się w oczy.

Dzielnicę spowija jeden nastrój: ten sam który nieprzerwanie towarzyszy każdej drobnej, płochliwej zwierzynie zamierajacej w bezruchu pod najbliższą stertą kamyków lub opadłych liści czy też w głębi jakiegoś jej tylko dostępnego zakamarka wraz ze zwietrzeniem pierwszej oznaki drapieżnika; przypartej w swojej bezsilności do muru i liczącej, że szczęśliwym trafem wtopi się dla niepoznaki w jego bujne, nieruchome tło. Zwierzyny w panice czekającej aż przeminie zagrożenie: samo z siebie, z własnej woli - wyproszone trafem. I w objęciach tego nastroju jasne się zdaje, że nawet domy, gdyby mogły, padłyby na kolana, przemieniając się w coś mniej oczywistego; i że podwinęłyby sukie i nogawki i wycofałyby się, skryły się pod ziemią - prędko, byle tylko znaleźć się jak najdalej od tego potrzasku i zostawić jego kłopot powolniejszym nieznajomym. A mógłby kto pomyśleć, że człowiek się już czymś tak zamierzchłym przejmować nie musi, że daleka przeszłość może przypomnieć o sobie co najwyżej w nielubianej pracy - albo w szkole - po latach nawiedzającej sny - gdy brakuje ochotników chętnych wziąć na siebie ciężar niezapowiedzianej odpytki. Ale nie - starczy, że zwykły przebieg życia zakrztusi się na chwilę i zaraz wraca dawna wiara w siły wyższe, w magię, w zabobony; i jawi się zaraz świat jako nieprzypadkowy i osobisty, a co ważniejsze - możliwy do przebłagania.

Nikt nie chce się wyróżniać - to w pełni zrozumiałe. Zamiast przyciągać ku sobie uwagę, woli dmuchać na zimne; i pal sześć, że nic tak czy inaczej samemu nie wskóra - ale jakże nietrafiona w ogóle jest teraz ta strategia! Płonący budynek nie mniej przecież płonie w sąsiednim pomieszczeniu; i nie sposób go przetrwać wstrzymując tylko oddech. A ogień wzniecony przez przewodniczącą nasyci się wtedy dopiero, gdy spróchniała, prostacka mieścina strawiona zostanie do samych fundamentów. I samo to tło, w które jej mieszkańcy starają się wtopić - w którego stabilność instynktownie wierzą - ustąpi miejsca prężnie działającej maszynie, a z nią: rozwojowi. Wydajności. Komercjalizacji.

Splecione ramiona, wzrok nasycony miejskim runem - dywanem mieszkań i domów, i sklepów spożywczych bez wyszukanych nazw, roślinnym wręcz samopasem i kakofonią dachów - skierowany ku mającym się stawić już za chwilę krokom, wstępującym jeden za drugim, spokojnie, rytmicznie, powściągliwie. Jak gdyby przewodnicząca pogrążona była w myśli o odległych sprawach lub czekała niecierpliwie na odpowiedź kontrahenta. Jak gdyby rozmawiała w zaciszu własnego gabinetu przez telefon; słuchała, szukała słowa. Szukała - czegoś nie stąd i nie z teraz. Szperała wśród obrazów spoza zasięgu spojrzenia; tych rodzących i rojących się w jej wnętrzu - a mimo to nie mniej pewnych niż wzbijany przez nią kurz, nie mniej surowych niż trzask stropów z betonu i cegły pod jej stopą. Jak gdyby… nie opuściła w ogóle biura.

Nie! To nie tak! Żaden z niej przypadkowy przechodzień i żaden bezmyślny żywioł! Jakaż naiwność musiałaby przemawiać przez kogoś, kto nie rozpoznałby w tej aż nadto uderzającej prozaiczności jedynie złudzenia skrywającego głęboką mądrość pani prezes - bez której nie wspięłaby się przecież na wyżyny swojej branży. Jakże ubogi trzeba by mieć umysł, by ją - ją! - właśnie mierzyć własną miarą. Gdyby choćby przez chwilę pochylić się nad tym mylnym wrażeniem, zrodzonym z pochopności i z braku wiary w sumienną pracę przewodniczącej - w jej oddanie dla wspólnej wszystkim obywatelom sprawy wzrostu i rozwoju - zaraz ustąpi ono miejsca temuż dokładnie zrozumieniu, które nasza spółka bierze na sztandary; i w imię którego oddaje się obecnie pani prezes tak ważnemu zadaniu, przykładając wszelkich statutowych starań, aby swój obowiązek spełnić w odpowiedni sposób: z należytym szacunkiem wobec poświęcenia tych nieszczęsnych mas, unikając marnotrawstwa ich ostatnich, osobiście cennych chwil. Albowiem stąpając po drobnych domostwach w niezwykle wyrafinowany sposób - niby to kruchym lodzie płytkiej, zamarzniętej kałuży albo poletku świeżo osiadłego śniegu, niby to kupce rozpadających się bałtyckich muszelek (zbyt licznych i zbyt pospolitych by zawracać sobie nimi głowę) czy też subtelnie stawiających opór, jesiennych, filigranowych liści - ani przez chwilę nie myśli o sobie. I nawet nie patrzy ze swoich własnych oczu na osobiście rozpętaną ceremonię.

Tak oto puszczając samowolnie ciało - ten symbol, uosobienie wręcz, przemian z ludzką twarzą - przewodnicząca przenosi się umysłem ku zgiełkowi i zamieszaniu poniżej; porzuca swoją cumulonimbią perspektywę, dobrze z niej nawet jeszcze nie skorzystawszy - w do głębi, skądinąd, szlachetnym celu, bo z chęci bliższego kontaktu z kończącymi swój bieg mieszkańcami w tych trudnych dla nich chwilach. Zbyt nieprzystawalnie i głucho zdążyła się od nich odizolować - i tym samym, nieuchronnie, zostawić ich pchli mikrokosmos daleko, daleko w dole; zgubić ich w kurzu i proszku, rozsypce, małości i detrytusie rozsłonecznionego tynku - albo w ich chroporowatym roju i w jego egzoszkielecikach, i w jego włoskowatości, i chruście, i próchnie - piaskowo sypkim i kruchym przy byle delikatnym tknięciu - zwykłości, ciągłości i niewzruszeniu, cichych i nieodwracalnych, nie tyle nieważnych, co wprost niewyważalnych; nie bardziej niż zwrócić uwagę jest w stanie punktowa, na dobrą sprawę, owocowa muszka, którą, w odpowiedzi na łaskotki, wywodząca się z innego wymiaru wielkości walcoręka zmieniła w grafitową smugę.

Tak, pani prezes stała się zbyt wielka, by jak równy z równym (albo choćby nie jak Czomolungma z płatkiem śniegu) towarzyszyć mszyco-mościom w czymś, co miało przecież być ich wspólnym, duetowym doświadczeniem. I choć z każdym jej krokiem zastyga jakieś mrowienie i cichnie jakiś szmer, mało co jest w ogóle z tego w stanie dostrzec, a jeszcze mniej usłyszeć - więc zamyka się w domysłach i w swoim rozumieniu świata, i przez to się wydaje, jakby na swojej własnej przechadzce była nie w pełni. Ale nie; choć szła może i podświadomie, wedle chwilowo sztywnego instynktu - drogą znużonego bazgrołu z marginesu czystej kartki - to zza ekranu symulakrum i przez pryzmat cichej, niecierpiącej rozmów pasji bacznie obserwowała efekty swoich działań.

Czy widząc, jak pochłania panią prezes inauguracyjne zrównywanie ziemi pod modernizację, jak góruje ponad miastem jej sylwetka w kształt statuy futuryzmu - albo czując chociaż drżenie i tętnienie ziemi z każdym przedsięwzięczym krokiem, w biurze, windzie, metrze - czy przeszłoby komuś przez myśl jej osamotnienie? A jednak; gdy j ą zignorować nie sposób, ona sama mogłaby równie dobrze stąpać po Marsie lub innym pozbawionym znaków życia pustkowiu. Tragiczna, omelasowa doła! Nie dziw więc, że pragnie pani prezes kontaktu nieco bardziej bliższego, wykraczającego trochę poza sztywne ramy tak zwanego businessu - oszczędzając jednocześnie czasu i sobie, i nam wszystkim. To tak, by uprzedzić możliwie wcześnie wątpliwości; i nie, pani prezes nie boi się ubrudzić. Zapewniam, to nic krępującego. Czujmy się jak w domu!

O, właśnie. Bardzo proszę - o tym była mowa. Nieco zawczasu… ale każdy ma swoją cierpliwość; my też przecież nie chcemy tu być cały dzień.

Taka to już przypadłość wysokich obcasów, że ledwo dotykają ziemi… elegancja musi więc  chwilowo ustąpić miejsca troskom o bardziej praktycznej naturze; naturze nie wiórów, a drwa, jak to się czasami mówi. Zostaje teraz przewodniczącej podwinąć nogawki - bo po cóż by miała podwijać rękawy? - i rozdeptywanie zapyziałych sąsiedztw dokończyć na boso - tradycyjnie i nastrojowo, a jednocześnie: tak jakby bardziej po ludzku. To ani jej pierwszy, ani ostatni raz, więc proszę się nie obawiać - pani prezes zna się na rzeczy; wie, jak zapewnić eksmitowanym możliwie jak najwyższy komfort. To właśnie z myślą o nich zdecydowała się na tak osobiste - i rewolucyjne, zarazem, w tej branży - podejście do tragicznej kwestii strat niezamierzonych w procesach zmian i modernizacji. Dobrze wiemy, że uniknąć się ich nie da; ale jakże to musi podnosić tych straceńców na duchu, gdy zamiast zginąć w byle przypadkowym i mechanicznym wypadku, pożarze czy trzęsieniu ziemi, zyskują szansę spędzić swoje ostatnie chwile w otoczeniu pani prezes i spoufalić się z nią chociaż na moment; poznać jej bliskość i czułość - wręcz znaleźć pod jej stopą ostatnią intymność; i, wreszcie, mieć o kim myśleć, dostrzegłszy nagle na ziemi niespodziany cień, ten zwiastun rychłego rozdeptania - w dobrym sercu, ma się rozumieć, i życzliwości.

Na pani przewodniczącej spoczywa ciężkie brzemię, ale któż inny, jeśli nie ona, podołałby tak uroczystej misji? Jest w końcu powód, dla którego to właśnie jej nazwisko zdobi gabinet na najwyższym piętrze naszego wysokościowca. Podczas gdy innych przerosłaby powaga zadania, pani prezes zdołała nauczyć się znajdować w nim radość i satysfakcję, nie tylko czując na własnej skórze, jak kruszy się stary, niedochodowy ład, ale i wchodząc z bliższy kontakt z pogardzonymi przez los mieszkańcami. Szansa żegnania się przy każdym kroku z tyloma duszami jednocześnie i nadania ich życiu brakującego znaczenia (może i małego, ale zawsze niosącego tak wyrafinowanej kobiecie interesu - spędzającej na swoich nierozpieszczanych przez życie nogach dzień w dzień całą karierę - jaką jest pani prezes, jakieś pokrzepienie i wsparcie, na które przecież jak mało kto zasługuje) obudziła w niej duszę społecznika, bez wątpienia docenianą przez naszych wybywających - nieźle im się w końcu poszczęściło, biorąc pod uwagę potencjalne alternatywy; nie sposób wyobrazić sobie lepszą asystentkę. Wbrew pierwszym, złudnym wrażeniom i stereotypom, dla klas niższych to nadal wielki zaszczyt móc jako zdać się jako podpora i podnóżek dla tak wysokiej pani, samemu kosztując nieco wielkości.

Sądząc po stanie rewitalizowanej przestrzeni - i, nie da się ukryć, stopniu oblepienia spodów stóp szefowej przez czarny, nieruchomościowy pył, i ulice, i wszystko to, co z nich w porę nie zniknęło - dzisiejsza ceremonia zbliża się ku końcowi. Wbicie pierwszej łopaty (i nie tylko) mamy tym samym za sobą, pozostaje więc przejąć od pani prezes pałeczkę i pozwolić jej wreszcie odpocząć. Tymczasem zachęcam do skrycia się wewnątrz kompleksu, za szybą; pozwoli to uniknąć pyłu, który nieuchronnie się za chwilę wzniesie. Bez obaw, nie ma w tym nic nadzwyczajnego - ot zwykłe zabezpieczenie przed niechcianymi gośćmi, wypracowane, jak to się mówi, w biegu. To znaczy: po pewnych przeżyciach pani prezes, która, zaniechując w przeszłości porządnego otrzepania nóg po skończonej pracy, zwykła przez kilka następnych dni borykać się z uciążliwymi niedobitkami - darmozjadami, powiedzmy sobie szczerze - szukającymi nowego zakwaterowania we wnętrzu jej obuwia, znajdowanymi przez nią później już nie tylko pomiędzy palcami wraz z resztą miastowego piasku, ale nawet w zaciszu własnego domu - i to po upływie wielu tygodni od ostatniej rewitalizacji - w kapciach, rajstopach, butach sportowych; słowem - w oburzająco niestosownych miejscach, wybranych chyba tak, by w możliwie jak największym stopniu, z czystej złośliwości, uprzykrzyć życie osobie, która miała czelność zrobić coś dobrego dla świata.

Ale - dość już złych emocji. Nie bójmy się świętować! Przyszłość spółki układa się znakomicie. W samym trzecim kwartale bieżącego roku zagwarantowane zostały pozwolenia na rozbiórkę dwóch kolejnych nieproduktywnych sąsiedztw. To w dużej mierze zasługa prowadzonej przez przewodniczącą, inspirowanej feminizmem kampanii marketingowej. Sądząc po najnowszych sondażach, w pełni odniosła ona oczekiwany sukces - szczególnie wśród klasy średniej, najemców naszych lokali - i tym samym skutecznie rozwiała te wątpliwości, którymi lokalne władze lubiły się usprawiedliwiać. Spotkamy się więc pewnie już niebawem jeszcze raz.

Łazienki znajdą państwo przy windzie. Natomiast na pierwszym piętrze oferujemy darmowy poczęstunek; wino fair trade z Republiki Południowej Afryki i wegańskie sery.


You must login (register) to review.