- Text Size +

W czwartki zawsze mam podwójne okienko. Półtorej godziny to za mało by wrócić do domu lub zrobić coś sensownego, przez co czas zazwyczaj mija mi na menelowaniu na wolnej ławce z telefonem w ręku lub odsypianiu w kącie poprzedniej nocy, ewentualnie robieniu na kolanie jakiegoś zadania domowego. Moje liceum nie zainwestowało w automaty, więc – jeśli nie leje – wybieram się czasami do pobliskiej Żabki po hotdoga, jakiś energetyk, czy papierosy, gdy potrzeba przydusi, a paczka się skończy – tak jak teraz. Sprawdziłem szybko, czy mam w portfelu wystarczająco kasy i zszedłem schodami na dziedziniec. Ładny, słoneczny dzień, taki z przełomu wiosny i lata, gdy upał nie łapie jeszcze za gardło. Żabkę można znaleźć praktycznie co sto metrów, więc podróż nie zajęła mi długo. Wchodzę, w akompaniamencie dzwonków zwiastujących klienta, kieruję się odruchowo w stronę lodówki z energetykami, ale przypominam sobie, że przyszedłem tu po papierosy. Nie chcąc marnować wysiłku włożonego w te kilka kroków, biorę też jakiegoś Blacka i kieruję się w stronę kasy.


Bywam tu w miarę często, więc zwróciłem uwagę na kasjerkę, która – zdaje się – musi pracować tu od niedawna. Wyglądała na kilka lat starszą ode mnie, po maturze, może studiującą (dzisiaj przecież każdy idzie na studia) albo w przerwie między kolejnymi etapami edukacji. Była w miarę wysoka, chyba mojego wzrostu, miała jasne blond włosy, pewnie farbowane, takie do ramion, z niedbałą grzywką. Ubrana była w miarę skąpo, bez żadnych żabkowych podobizn, widać jej było nagie ramiona, a resztę tułowia przykrywała jedna warstwa cienkiego materiału, ale cóż, pogoda dopisywała. Trochę się onieśmieliłem, bo od pierwszego rzutu oka dziewczyna mi się spodobała... ale to chyba głupie myśleć tak o losowej kasjerce, która przyszła tu zarobić, a nie flirtować.


– Dzień dobry – mówię, kładąc puszkę na ladzie. Czuję na sobie jej wzrok i zauważam jej duże, ciemne oczy. – Poproszę też yyy... są niebieskie Westy?


Odwróciła się i rzuciła wraz ze mną okiem, ale jakoś zajęło jej to dłużej niż myślałem – pewnie dlatego, że jest nowa. Zobaczyłem pustą przegródkę, ale nie chciałem jej przerywać, więc poczekałem po prostu aż sama da mi znać, że nie ma. Od razu mogłem jej odpowiedzieć prośbą o wersję niebieską. Kasjerka podeszła do ścianki, a ja wyjąłem z portfela kilka banknotów. Dopełnialiśmy transakcji.


– Nie masz drobniej?


Trochę zdziwiłem się przejściem na "ty", ale to chyba nadal zrozumiałe z uwagi na mój wiek. Zaglądnąłem do portfela i zacząłem wyliczać grosze. Kątem oka zobaczyłem, że kasjerka bierze paczkę papierosów do dłoni i zabiera ją pod ladę. Podniosłem wzrok, chcąc spytać się o co chodzi, ale gdy spotkały się nasze spojrzenia, pstryknęła jedynie palcami prawej dłoni.


Przed oczami zobaczyłem najpierw czerń, a później mroczki jak na niedostępnej stacji telewizyjnej. Ustępowały stopniowo, ale powoli. Zacisnąłem odruchowo powieki i złapałem się za skronie, nie zauważając, że wypadł mi z dłoni portfel. Czułem jakbym miał zaraz upaść. Upadłem, na tyłek i – boleśnie – na lewą dłoń. Chyba zawroty głowy i mroczki miały zaraz ustąpić, bo zacząłem już czuć zawstydzenie swoją nagłą, dziwną sytuacją i tym, że robię kasjerce problem. Wymruczałem niewyraźnie "przepraszam" i podniosłem wyżej prawą dłoń, by dać znać, że nic mi tak naprawdę nie jest. Uchyliłem powieki i spojrzałem na podłogę, przypominając sobie o portfelu. Tylko... nie zauważyłem białych, ceramicznych płytek, typowych dla Żabek, przynajmniej w moim mieście. Podłoga była jakby przezroczysta, z plastiku. Pomyślałem, że pewnie nie doszedłem jeszcze do siebie. Ale po chwili pod podłogą zobaczyłem ogromne zdjęcie kubka kawy. Podniosłem głowę by spróbować wyjaśnić to nietypowe zjawisko.


Zobaczyłem parę wielkich, czarnych oczu, wręcz przeczących prawom fizyki, bo świecących pomimo swojego koloru. Później objąłem wzrokiem resztę gigantycznej twarzy i ujrzałem w niej kasjerkę sprzed kilku minut. Nie byłem nawet wstrząśnięty, jedynie pod ogromnym wrażeniem tego nietypowego widoku. Moje oczy latały od nieprzejętych sytuacją ust do wodospadu podświetlanych światłem lampy włosów w kolorze zboża i z powrotem do dwóch czarnych, okrągłych okien, przez które być może miałem nadzieję zajrzeć w głąb duszy kasjerki i odczytać jej myśli. W ciągu tych kilku sekund pełnych grozy wywołanej niespodziewaną sytuacją, zdążyłem poczuć się nagi. Może nie dosłownie, bo ubrania nadal na mnie leżały, ale przynajmniej w przenośni, wystawiony na pastwę czegoś, nad czym nie mam kontroli. Cały czas siedziałem na ladzie kasy, która stała się dla mnie podłogą, nie podniósłszy się od czasu upadku. Rozdzieliłem wargi i wziąłem wdech, jakby gotując się do powiedzenia czegoś, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. Kasjerka, bez słowa, z chłodnym wyrazem twarzy, który wcześniej wywołał u mnie uczucie zauroczenia, a teraz bardziej lęku, wyciągnęła i skierowała ku mnie swoją dłoń.


Czułem się jakby zaraz przejechać miał mnie pociąg. Olbrzymi obiekt, z założenia ręka młodej dziewczyny, lecz w – mojej – rzeczywistości coś zupełnie niepodobnego z uwagi na swoje wymiary i łatwość w takim szybkim nim poruszaniu, runął w moją stronę, skłaniając mnie do odruchowego podparcia się na dłoniach, jakbym miał zaraz wstać i uciekać, co w tej sytuacji było oczywiście absurdalne. Zbliżające się do mnie, zgrabne i zręczne filary pokryte jasną, elastyczną skórą, zakończone odblaskującą powierzchnią paznokci w połowie tak dużych, jak całe moje ciało dotarły do mnie błyskawicznie i zrozumiałem, że za ułamek sekundy obejmą mnie i unieruchomią. Kasjerka chwyciła moje ciało z łatwością, ściskając mój tułów z taką siłą, że aż poczułem jak uchodzi ze mnie powietrze. Nie myśląc zbyt dużo, oparłem się dłońmi o jej palce, chcąc zachować resztki kontroli nad swoim losem oraz zwyczajnie asekurując się przed upadkiem. Kasjerka bowiem zaczęła mnie podnosić i przybliżać w stronę swojej twarzy. Przez relatywnie silny wiatr spowodowany moją podróżą przez powietrze miałem problem z utrzymaniem oczu otwartych. Widziałem jedynie wyraz twarzy, który mógłbym opisać jako zawiedziony? Obojętny?


– Dzięki za papierosy – swoim głosem ogłuszyła mnie kasjerka. – Nie robię tego zbyt często, ale dzisiaj potrzebuję ich bardziej niż ty. A z resztą; po co się tłumaczę.


Jej słowa docierały do mnie tylko jako dźwięki, bo ich znaczenie wydawało mi się zbyt absurdalne do zrozumienia. Papierosy? No tak, kupowałem chyba paczkę. Ale przecież mam teraz większy problem. Chwila, to przez nią jestem w tej sytuacji?


– Teraz muszę tylko wymyślić co z tobą zrobić. Mogłabym cię po prostu ścisnąć w dłoni, ale nie chce mi się po tym sprzątać. Jakiś pomysł?


Ścisnąć w dłoni? W sensie rozgnieść? Ona chce mnie zabić, tak? O Boże, nie nie nie, pomysł? Jaki pomysł, na moją egzekucję? O Jezu wymyśl coś szybko, znaczy wiadomo no coś innego yyy


– może yyy może. przemyślisz to! a ja nie wiem przeczekam i też pomyślę w kieszeni czy coś – nie wiem, improwizowałem, trochę bez sensu, bo tylko odwlekałem swój koniec, ale może chociaż tyle uda mi się teraz uzyskać.


– Ledwo cię słyszę, ziomek. Mówiłeś coś o kieszeni? Kieszeni... – obejrzała się po swoich ubraniach – kieszeni aktualnie nie mam żadnych. Nie będę cię trzymać w ręce przecież. Może jakiś woreczek śniadaniowy... Fuck, za długo mi to zajmuje, zaraz ktoś przyjdzie. O, mam pomysł! Dobra, przygotuj się. Powodzenia. Nie zazdroszczę.


Wsłuchiwałem się w jej słowa, próbując opanować oddech, dusząc się. Coś wymyśliła. Co teraz? Znowu poczułem siły bezwładności. Kasjerka zabierała mnie za drzwi, na zaplecze. Nie wiedziałem co robić, nie mogłem się przecież wyrwać. Szukała chyba krzesła, ale najwidoczniej uznała, że wystarczy jej zgrzewka produktów. Usiadła. Trzymając mnie nadal w prawej dłoni, lewą zsunęła z prawej nogi but, czarną, zamszową balerinę, którą nałożoną miała na gołą stopę, na której widać było delikatny odcisk kształtu obuwia. Zrozumiałem i... poddałem się. Przecież nie jestem w stanie nic wskórać. Moje próby doprowadziły do tego właśnie. Może powinienem był zaskoczyć z lady. Albo poprosić by mnie po prostu rozdeptała gdy miała na sobie jeszcze but.


– Trochę je znosiłam... Mam nadzieję, że nie wypadniesz. Nie chce mi się teraz bawić w żadne przywiązywanie ciebie czy przyklejanie. Posiedzisz sobie trochę u mnie w buciku aż nie wymyślę co z tobą zrobić. A może po prostu cię rozdepczę po jakimś czasie, to zawsze śmieszne uczucie. Wyczyszczę w domu. W każdym razie dobry pomysł. Dla takiego gówniarza... miejsce w sam raz.


Kasjerka zbliżyła do mnie swoją balerinę, która miała być dla mnie najprawdopodobniej trumną. Trzymając ją za materiał przy pięcie, tak, żeby zwisała, upuściła mnie nad wejściem dla palców. Gdybym spadł z takiej wysokości na podłogę, połamałbym sobie nogi i pewnie się zabił, ale wylądowałem na miękkim materiale. Rzeczywiście, znoszonym, z pęknięciami, miejscami prześwitywały dolne warstwy. Był też... trochę wilgotny. Przeraziłem się. Pewnie od potu jej stóp. Jak mówiłem, mamy w końcu ładną pogodę. Czy z takimi wyzwaniami będę się teraz zmagał? Taki mój los? Ugrzęznąć między kolosalną stopą bezdusznej dziewczyny a jej spoconą wkładką do używanej baleriny? I co najwyżej przeczekać aż wymyśli coś równie okrutnego i odczłowieczającego, a zarazem dla niej wygodnego? Wygląda na to, że tak.


Kasjerka położyła but na ziemi, nie przejmując się szczególnie zawartością. Nie chciała tylko zostawiać w razie czego śladów krwi w sklepie czy w widocznym miejscu na swoim ciele. Na jej obojętną do teraz w wyrazie twarz wstąpił uśmieszek, zdając sobie sprawę jaką przygodę zapewni temu przypadkowemu nastolatkowi, który chciał tylko kupić paczkę papierosów. Zastanowiła się przez chwilę, co bardziej lubi: zmniejszać osoby od niej starsze czy młodsze. Ten chłopak był ewidentnie młodszy, ale chyba już dorosły. I taki pewnie pozostanie; może przetrwa, wijąc się między jej palcami, ale kasjerka nie może sobie pozwolić na dłuższe przetrzymywanie ludzi w tym stanie, łatwiej wtedy o pomyłki, czy – nie daj Boże – przywiązanie się do przypadkowej ofiary. Przez myśl przeszła jej jeszcze kwestia płci delikwenta, kobiety zmniejsza jej się chyba fajniej, bo nie ma wtedy tego seksualnego aspektu, tylko czysta dominacja – sposób w jaki potraktowała swoją poprzedniczkę na stanowisku na długo zapadnie jej w pamięć – ale rozważania przerwał jej dźwięk otwieranych do Żabki drzwi. Kasjerka nałożyła na piętę końcówkę buta, poruszyła palcami prawej stopy, starając się wyczuć pasażera i chyba jej się udając – choć nie rozpoznać tak drobnego obiektu jest raczej łatwo, i wstała, wychodząc z pomieszczenia i kierując się z powrotem do kasy w celu obsłużenia kolejnego klienta lub klientki.


Ciemno, z detali w bucie – małych dziurek tu i ówdzie wyszytych gdzieś w dalekiej fabryce – dobiegało bardzo mało światła, w szczególności w cieniu lady, przy podłodze, gdzie przecież znajdowała się stopa kasjerki. Na tyle jednak dużo, by czasem ujrzeć kształt gigantycznych palców czy detali w postaci skórek przy paznokciach. Duszno, nie było wymiany powietrza. Wilgotnie, w szczególności po wciśnięciu się (lub byciu wciśniętym) we wkładkę, która swoje już nagromadziła i przy deformacji, oddawała. Zapach...–owo? Nie był to przykry zapach, co mnie zaskoczyło. Pachniało jak ciało, trochę spocone, owszem, miejscami przypominało mokrą ziemię, miejscami dominowało inne zmysły, ale nadal jak ciało dziewczyny. Ten seksualny aspekt teraz tylko wzmagał poczucie bezradności. W innym kontekście przyspieszałby bicie serca... na inny sposób.


Nacisk, ciśnienie, utrata zmysłu równowagi. Bycie deptanym, na tyle tylko, by przeżyć. Pod piętą kasjerki od razu byłbym przecież skończony. Bezwładnie latający w stronę czubka buta i z powrotem zderzający się z palcami po każdym kroku. Kręci się w głowie. Ale nie mogę wpaść pod to, co z uczuciem nazwałbym pewnie w innej rzeczywistości jej poduszeczkami stopy. Nie wiem czy bym to przeżył. Możliwe, że dałbym sobie także radę pod sklepieniem, gdzie kościom ustępują mięśnie i ścięgna, ale stamtąd łatwa droga pod piętę.


Stanęła. Z jednej strony nie będę obijał się po bucie; z drugiej, jej stopa przygniata mnie teraz przez cały czas. Leżę rozłożony jak mumia egipska pod jej palcami, ściskany co jakiś czas jakby umyślnie, jakby się mną jeszcze do tego bawiła. Boże, nie wyjdę z tego buta żywy, nie wytrzymam, znów obejmuje mnie palcami i wciska, twarz zatapiam w jej wilgotnej, miękkiej i elastycznej skórze, tam gdzie palce od dołu stykają się z poduszkami, na wargach czuję słony smak jej potu, próbuję wziąć wdech ale kasjerka żałuje mi nawet powietrza przepełnionego wonią jej stóp, bo ścisk nie pozwala rozszerzyć mi wystarczająco klatki piersiowej. Czuję się jak kamyk w bucie albo kawałek materiału, który oderwał się od wkładki. Błagam, przestań.


Kasjerka obsługiwała klientów, bawiąc się chłopakiem wrzuconym pod stopę, a gdy sklep znowu był pusty, postanowiła zrobić sobie przerwę i wykorzystać swój łup, który według niej wart był pozbawienia licealisty życia i – przy okazji – jakiejkolwiek godności. Wyszła na tył sklepu, oparła się o ścianę, zapaliła papierosa. W ramach... wdzięczności? wobec chłopaka, wyjęła na ten czas stopę z baleriny i otarła ją o but by odczepić od niej swoją ofiarę, która kurczowo trzymała się jej "wskazującego" palca.


– Chwila przerwy, choć to jeszcze nie koniec. Widzę, że dajesz sobie radę. Ale powiem ci szczerze, niewygodnie mi trochę, za dużo uwagi muszę tobie poświęcać. – powiedziała i zaciągnęła się kończącym się już papierosem. – Ale nie chcę cię jeszcze rzucać gołębiom. Zrobimy... tak.


Kasjerka pstryknęła palcami. Moje serce zatrzymało się na chwilę. Tak jak wtedy, zostałem ogłuszony. Resztką zmysłu wzroku uchwyciłem niewyobrażalnych rozmiarów podeszwę stopy kasjerki, zacieniającą światło i wciąż nie rozdeptującą mnie, pomimo zbliżania się, jedynie rosnącą. Kasjerka cisnęła pet na ziemię. Nałożyła balerinę. Rozdeptała pet prawą nogą, tą pod którą uwięziony był licealista.


Leżałem absolutnie unieruchomiony, ale szczęśliwym trafem wzdłuż jakiejś zmarszczki czy bruzdy podobnej liniom papilarnym, przez co moja mikroskopijna już czaszka nie eksplodowała pod relatywnie astronomiczną masą kasjerki. Nie latałem już po jej bucie z każdym krokiem. Jej pot z powodzeniem przylepił mnie do jej skóry. Nie wiem czy nawet dałbym radę oswobodzić się sam. Nie muszę już z każdą chwilą walczyć o życie, ale... czy ona mnie w ogóle znajdzie? Przecież nie jestem jedyną drobiną czy pyłkiem na jej stopie. Mam tu spędzić resztę życia? Umrzeć z głodu i pragnienia gdzieś wśród tkaniny jej wkładki w bucie lub być spłukany z jej stopy wraz z kawałkiem martwej skóry gdy będzie brać prysznic? Boże, a co jeśli znowu mnie zmniejszy…


Kasjerka nie czuła już licealisty w bucie. Była jednak pewna, że nadal tam jest, że stała się dla niego wszystkim, że wzięła go w posiadanie. Kochała to uczucie. Dominować nad kimś innym tak bardzo jak człowiek dominuje nad mrówką czy bakterią. Tylko te zwierzęta nie są w stanie zrozumieć swojego położenia. Człowiek już jest. I umysł chłopaka, którego przypadkowo spotkała zaprzątają jedynie myśli o tym, jak bardzo wobec niej nic nie znaczy, jak bardzo stała się ona dla niego bogiem, ale takim materialnym, który wymierza swoją sprawiedliwość już dziś.


Mijały godziny, klienci przychodzili i odchodzili, gdyby licealista był w stanie wyjrzeć spoza swojego więzienia, zobaczyłby w sklepie znajome twarze kolegów i koleżanek ze szkoły. Ale twarz jego oddana była innemu widokowi. Nie zobaczył przez to, gdy do Żabki wchodziła jego nauczycielka od biologii. Jeśli chodzi o jej wiek, mogłaby być jego matką, choć nie było po niej tego tak widać. Była nadal młoda duchem, pełna energii i dziwnym trafem nie zawiodła się jeszcze na swoim zawodzie. Na jej krągłej twarzy zawsze widniał uśmiech. Jej długie ciemne włosy splatała w warkocze lub nosiła w kucyku, choć i rozpuszczone przydawały jej wdzięku. Lubiła chodzić w swetrach i koszulach, oraz spodniach; ciało pokazywała rzadko, tylko podczas ceremonii szkolnych – być może ku zawodzie tych uczniów, którzy nie tylko ją lubili, ale również się w niej podkochiwali.


Nauczycielka przeszła się po Żabce, sięgając ostatecznie po gotową mrożoną kawę i podeszła do kasy. Spytała się kasjerki o godzinę. Kasjerka w swojej dobroci odpowiedziała.


– Kurczę, już tak późno? Muszę się pospieszyć, zaraz mam zajęcia w innym liceum.


Gdyby tego nie powiedziała, historia licealisty potoczyłaby się pewnie inaczej. Ale nauczycielka dała do zrozumienia kasjerce, że jest... nauczycielką. Tymczasem licealista jest... licealistą. Kasjerka dodała dwa do dwóch i uznała, że dotarła wreszcie do sposobu pozbycia się osoby, od której uzyskać chciała przecież jedynie paczkę papierosów.


– Może hotdoga?


Nauczycielka postawiła na szali głód i pośpiech; wygrał głód.


– Tak, poproszę.


Przypiec licealistę na kuchence? Nie, to zbyt nudne. Kasjerka zrobi to inaczej. Poczekała aż parówka będzie gotowa. Ukucnęła. Wyjęła prawą piętę z buta i przejechała paznokciem po podeszcie stopy. Spojrzała pod paznokieć. Wśród martwej skóry i drobinek materiału obuwia ujrzała ruszający się, kolorowy okaz; licealistę zdradzonego przez jego jaskrawe ubrania. Wstała. Wzięła do ręki bułkę i pod ladą otarła o nią paznokieć, zostawiając na bułce chłopaka. Parówka była gotowa; został tylko sos.


– Tysiąca wysp, poproszę.


Nauczycielka wyszła z Żabki i skręciła w stronę przystanku. Nie chciała wchodzić z jedzeniem do tramwaju, więc od razu przeszła do konsumpcji. Licealista wiedział, że nauczycielka go nie zauważy. Nawet jeśli przetrwa samo żucie i znajdzie schronienie między jej zębami lub pod wargą, przedłuży to tylko jego cierpienia. Przynajmniej nie dokona żywota za sprawą tej cholernej, okrutnej kasjerki, tylko swojej pani od biologii, którą tak bardzo lubił, gdy najgorszym, co mógł od niej oczekiwać była nieznacząca już nic jedynka. Ocena, nie ząb.

You must login (register) to review.