- Text Size +

Kontrolerka spojrzała mi uważnie prosto w oczy, ze zrozumiałym niedowierzaniem, analizując moje słowa przez kilka chwil. Bimba szarpnęła na zakręcie, przerywając ten moment:


– Jeszcze się nie spotkałam z tym, by ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli wybierał przejażdżkę w towarzystwie mojej stopy zamiast wewnątrz wygodnej kieszeni – na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. – Jeśli jest pan chętny, to zapraszam, ale za wygodę nie odpowiadam. Jest pan pewien?


Nie znalazłem u niej zrozumienia, ale nie zrozumienia szukałem; jedynie zgody. Poczułem jak mięśnie twarzy same układają mi się w uśmiech i jak miejsce niepewności zajmuje ekscytacja. Przytaknąłem.


– Tak, jestem pewien – schowałem telefon do spodni. – Gotów też.


– Dobrze, to zaczynamy.


Kontrolerka sprawdziła ustawienia na zmniejszaczu, a następnie skierowała go w stronę mojego ciała. Nigdy wcześniej nie miałem okazji doświadczyć tego procesu. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale nie zaprzątywałem sobie tym głowy, ważniejsza od podróży była dla mnie teraz destynacja.


Poczułem przez moment ciepło, jak gdybym stanął właśnie w promieniach letniego słońca. Zaraz potem przyszedł duszący ścisk i utrata równowagi. Gdy ją odzyskałem, pokrycie fotela, na którym nadal siedziałem, rozciągało się na długość parkietu do kręgli.


Zrzuciłem szybko z siebie mikroskopijną kurtkę i buty, nie chciałem się przecież ugotować w kozaku, w którym miałem zaraz być przetrzymywany. Kontrolerka tymczasem schowała urządzenie do kieszeni, poprawiła marynarkę i, kucając, wyciągnęła w moim kierunku ogromną dłoń. Objęła mnie nią zaskakująco delikatnie, przymusowo oferując swój mały palec jako siedzenie. Oparłem się w odpowiedzi własnymi rękoma o miękkie wnętrze jej dłoni, by nie upaść, uważając na przepastne, głębokie linie, wewnątrz których utknąć by mogło moje ramię.


Zaśmiałem się cicho, bo przeszło mi przez myśl, że ma mnie dosłownie w garści. Kontrolerka, pani Amelia. Jej instytucjonalny chłód kontrastował z nadwyraz intymnym i emocjonalnym doświadczeniem, w którym się znalazłem. Jak karcąca nauczycielka, ale taka, w której podkochują się wszyscy odkrywający dopiero to uczucie młodzi chłopcy. Nie przestało mnie to dezorientować; nie byłem w stanie zdecydować jak powinienem się wobec niej zachować ani na co mogę sobie tak naprawdę pozwolić.


Ciepło i zapach jej dłoni, delikatne pulsowanie krwi. Prześwitujące przez stanowczo zgięte palce światło tramwajowych lamp. Siły bezwładności wywołane niedbałymi, wręcz beztroskimi ruchami ręki kontrolerki szarpały mną i przyciskały mnie do jej łagodnie amortyzującej, poduszkowej skóry. Wreszcie usiadła, opierając nadgarstek dłoni mnie skrywajacej o swoje kolano.


Kontrolerka oparła prawą stopę zewnętrznym bokiem podeszwy o podłogę tramwaju i schyliła się lekko by móc dosięgnąć długiego zamka swojego czarnego, rozchodzonego kozaka. Rozpiąwszy go, złapała za zapiętek i oswobodziła zmęczoną staniem stopę. Położyła ją na kolanie i wyprostowała się, unosząc w górę but. Rozchyliła dłoń, znów ujawniając mi swoje oblicze, z którego natychmiast zacząłem próbować coś odczytać. Jej wciąż niewzruszona twarz zdawała mi się w rzeczywistości skrywać pod zasłoną beznamiętności nutę satysfakcji lub nawet entuzjazmu.


– Zgodnie z życzeniem, najbliższe kilka godzin spędzi pan wtulony w moją stopę. Postaram się uważać, ale sam sobie będzie pan winien jeśli pana rozdepczę – usłyszałem.


Palce pani Amelii znów zacisnęły się wokół mnie, eskortując mnie do środka rozpiętego kozaka. Gdy światła przyćmiły ściany cholewki, a powietrze wypełnił zapach zamszu, upuszczony zostałem delikatnie na znoszonej wkładce i tym samym rozstałem się już na dłużej z dłonią pani Amelii. Odwróciłem się, nadal w pozycji półleżącej po upadku, wsparty łokciami, i spojrzałem w stronę cholewki buta, przez którą wpadało jeszcze światło. Moje spojrzenie spotkało wzrok pani Amelii. Nie byłem w stanie zobaczyć całej jej twarzy ale zdawało mi się, że chciała coś jeszcze mi powiedzieć. Widocznie zrezygnowała, gdyż po chwili wahania położyła but na podłodze. Zaraz po tym oddaloną jakby na horyzoncie twarz i blask tramwajowych lamp zasłoniła pędząca mi na spotkanie ogromną stopa kontrolerki.


Jej czarne, nieprześwitujące rajstopy były na końcach pokryte przez równie ciemne, krótkie skarpetki, ubrane dla wygody wewnątrz buta i ochrony delikatniejszej, choć nadal rozsądnie grubej z uwagi na porę roku, warstwy materiału bliżej ciała. Wszystkie te części ubioru nadawały jej stopie puszystości, której nie miałaby, gdyby była bosa, i obejmując ją, rozmywały jej kształty. Wydawała się przez to być mniej niebezpieczna niż była w rzeczywistości, gdyż miałem wrażenie że przykrywa mnie ogromny koc, a nie niemalże rozdeptuje kolosalna kobieta. Światła gasły, widziałem coraz mniej. Na chwilę przed zapadnięciem ciemności udało mi się jedynie odczytać przesuwający się nade mną ledwo widoczny napis: “39–42”.


Poduszki stopy pani Amelii bezceremonialnie przygniotły mnie i wcisnęły we wkładkę buta. Leżałem na plecach, jakbym robił pokracznego bałwana na śniegu, z twarzą wtuloną w szczelnie przykrywającą mnie, uzależniająco miękką skarpetkę. Nasiąknięta nieznacznie potem, pokryta drobinkami mechacącego się materiału, z jednej strony łaskotała nos, z drugiej – odurzała swoim ciepłym zapachem, wonią skóry pani Amelii, która pozwoliła mi w tak intymny sposób jej doświadczyć.


Zmysł równowagi przypomniał mi wkrótce, że zrzekłem się swojej autonomii i przynajmniej na razie nieść przez świat będą mnie nie moje własne nogi: poczułem bowiem jak kontrolerka stara się wymościć, ruszając wokół wszystkich osi butem, mocniej mnie wdeptując, obracając kostką i poruszając palcami, co naprężało skórę jej podeszwy, ale nie znajduje zadowalającego ułożenia dla człowieczego kamyka w jej bucie, którym się stałem. Jakby chcąc upewnić się, że dyskomfort nie ustąpi z czasem, kontrolerka wstała z tramwajowego siedzenia i, asekuracyjnie trzymając się drążka, oparła cały swój ciężar na prawej nodze.


Ścisk, który do tamtej pory czułem w żadnej mierze nie równał się z tym, którego doświadczyłem, gdy pani Amelia wstała. Gdybym wpadł wtedy pod jej piętę, z pewnością roztrzaskałaby mi kości. Moja głowa siłą rzeczy leżała już na boku, podobnie jak moje nogi. Powietrze, którego mnie pozbawiła w chwili przygniecenia, nie było w stanie wrócić do płuc; nie mogłem oddychać. Uczucie przyjemności rozpłynęło się po moim ciele. Miałem wrażenie, jakby ktoś ze wszystkich stron mnie przytulał, obejmował i nie puszczał. Całkowicie unieruchomiony, nie wiedziałem jak długo jeszcze nie będę mógł wziąć wdechu; teraz była to tylko decyzja pani Amelii. Po targających mną siłach bezwładności domyślałem się, że kontrolerka kręci w miejscu stopą, tak jak to się robi gasząc wyrzuconego papierosa; tak, jakby mówiła mi “chciałeś, to masz”. Czułem jak krew napływa mi do głowy i tracę czucie w kończynach. Po kilku sekundach skurcze mimowolnie objęły całe moje ciało, a umysł zdawał mi się ulatniać spod stopy kontrolerki i łączyć z nią w jedność. Strach mieszał mi się z euforią; jedno tylko napędzało drugie.


Pani Amelia znowu usiadła. Ścisk ustąpił, łapczywie wciągałem filtrowane przez olbrzymią skarpetkę powietrze, czułem jak krew zaczyna krążyć w dziwnie zimnych kończynach. Zorientowałem się, że przednia strona mojej bielizny stała się wilgotna i śliska.


Kontrolerka zdecydowała się przemieścić mnie w jakieś inne, mniej uciążliwe miejsce w swoim bucie. Przechyliła go lekko do siebie i obstukała obcas o podłogę tramwaju. Ześlizgnąłem się na wkładce w stronę łuku jej stopy, który zaoferował mi więcej miejsca. Nie chcąc jednak zaraz wpaść z powrotem pod podeszwę gdy kontrolerka zacznie swobodnie chodzić, szukałem jakiegokolwiek punktu zaczepu; aż pomyślałem o ściągaczu stopki, któregobmógłbym się złapać. Stanąłem niepewnie na nogach, wsparty ścianą buta, i podciągnąwszy się, zaczepiłem dłońmi o mankiet. Jakby odruchowo, wspiąłem się do środka i umościłem wewnątrz, z rękami wyciągniętymi poza skarpetkę, plecami do nogi pani Amelii. Po otarciu się o śmierć, z jakimkolwiek przyjemnościami by się nie wiązała, mogłem sobie teraz pozwolić na chwilę oddechu i kontynuować podróż utrzymywany bezpiecznie w miejscu przez gumkę, bez obaw, że zostanę przypadkiem rozgnieciony.

You must login (register) to review.