- Text Size +

– Załatwiłam ci korki – oznajmiła mama, odkładając słuchawkę.


Zupełnie się tą wiadomością nie przejąłem. Puściłem ją mimo uszu i kontynuowałem śniadanie, trzymając w jednej ręce łyżkę, w drugiej zaś – telefon.


– Słyszysz? Szykuj się na odwiedziny w poniedziałki i piątki. Aż nie poprawią ci się oceny – kontynuowała, w odpowiedzi na mój brak entuzjazmu.


Moje oczy same wywindowały w górę. Super, więcej lekcji, tego mi było trzeba. Mama tylko zmarnuje swoje pieniądze i mój czas. A wszystko to dlatego, że dostałem kilka pał z matmy. Jakby to miało jakieś znaczenie! Kto w dorosłym życiu używa funkcji? Albo rozwiązuje jakieś przekombinowane równania? Przecież zdam ten rok. Ledwo, ale zdam. Ach, jakie to głupie!


– Okazałbyś minimum zainteresowania. Jednym twoim obowiązkiem jest dobrze się uczyć, a nawet i z tego się nie wywiązujesz.


Na takie monologi nie pomaga nic. Przytakiwałem więc i “dobrze, mamo”wałem, skupiony na przeglądaniu Reddita, aż temat nie ucichł.


Powinienem był jednak spróbować dowiedzieć się czegoś więcej. Być może wtedy nie zaskoczyłbym się tak bardzo, usłyszawszy wkrótce po piątkowym obiedzie dzwonek do drzwi. Moje pierwsze przypuszczenia o kurierze szybko skonfrontowały się z realiami kolorowo wypowiedzianego “dzień dobry, Pani!”. Zaciekawiony, zdjąłem słuchawki i oderwałem się od meczu w Rocket League, ale z krzesła wstałem dopiero wtedy, gdy usłyszałem zamykanie drzwi wejściowych. Z przedpokoju nadal dochodziły dźwięki rozmowy; wyglądało na to, że mieliśmy gości.


– Weź się przebierz – powiedziała mama, pukając do moich drzwi. – Przyszła pani korepetytor.


Jak to pani? Wyłączyłem szybko grę i ubrałem spodnie. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale jakoś podświadomie spodziewałem się faceta. Narzuciłem koszulę i przeczesałem ręką włosy. Ale że teraz? O Boże, jak mi się nie chce. Zmusiłem się do zastąpienia swojego zmarnowanego grymasu czymś bardziej odpowiednim i otworzyłem drzwi.


Siedząca na szafce z butami w przedpokoju dziewczyna czekała na obiecaną przez moją mamę parę kapci. Mówię “dziewczyna”, bo wydawała się być jedynie kilka lat starsza ode mnie. Była drobna, trochę niższa ode mnie i elegancka, co dobrze nie wróżyło; od pierwszego wejrzenia przygotowałem się na nieznośnie poważne i męcząco konstruktywne dodatkowe zajęcia.


– Bardzo proszę – powiedziała mama, podając korepetytorce kapcie. – Jest i on. Pani Mileno, oto mój syn, Nikodem. Liczę, że pomoże mu pani wyjść na prostą.


– Cześć, Nikodem. Słyszałam, że masz problemy z matematyką – przerwała na chwilę, licząc na moją odpowiedź, która jednak nie nadeszła.


– Oj ma, choć chyba bardziej ze sobą i swoim podejściem do nauki – odezwała się w moim imieniu mama.


– No dobrze. Nie martw się, poradzimy sobie. Pomogę ci się zmotywować.


– W takim razie zostawiam was do 19. W razie czego jestem w salonie. Nikodem, zaprowadź panią do swojego pokoju.


– Daleko to nie jest… – skomentowałem, przechodząc z powrotem przez swoje drzwi. – Uważaj na kabel, nie zdążyłem wszystkiego posprzątać. – dodałem.


Korepetytorka weszła i zamknęła za nami drzwi. Pozwoliła sobie usiąść na moim fotelu przy biurku, zmuszając mnie tym samym do zajęcia miejsca na kanapie. Spojrzała się na mnie i się uśmiechnęła.


– Nikodemie, zacznę od tego, że chciałabym byś zwracał się do mnie per pani; pani Mileno. Dobrze? Trzymając się pewnej dyscypliny nie stracimy z oczu tego, co ważne. I nie zmarnujemy sobie nawzajem czasu.


Nieźle się zapowiadało. Pomimo to, oprócz tego godnego typowej suczy wstępu, okazała się być raczej w porządku. Pokazałem jej, co właśnie przerabiamy i jakie sprawdziany zawaliłem, a ona rozpisała mi poglądowo plan działania. Obyło się bez praktycznego sprawdzania mojej (nie)wiedzy. Dała mi jednak więcej zadań domowych niż do tej pory samodzielnie zrobiłem w ramach tegorocznych szkolnych zajęć; być może nie tyle świadczyło to o obiektywnej ich ilości, co bardziej o jej zbyt optymistycznie pokładanych we mnie nadziejach.


– Dobrze, na dzisiaj kończymy – powiedziała, sprawdzając na telefonie godzinę. – Wszystko jasne?


– Tak – odpowiedziałem i po chwili dodałem: – Pani Mileno.


– Znakomicie. Pójdę jeszcze zamienić kilka słów z twoją mamą.


Pożegnałem się z korepetytorką i wreszcie zostałem sam w swoim pokoju. Mając stanowczo dosyć matematyki, włożyłem kartki z zadaniami w zeszyt i odłożyłem wszystko na półkę.


Być może powinienem był jednak zostawić kserówki na wierzchu; nie przypomniałbym sobie wtedy o nich dopiero w poniedziałek po południu, znów słysząc dzwonek do drzwi.


– Nie zrobiłeś… nic? Nie powiem, to bardzo rozczarowujące – korepetytorka zdjęła okulary w grubej ramce z twarzy i, wpatrzona w zamyśleniu w przenikającą ściany pokoju dal, ugryzła lekko dolną wargę. Po namyśle dodała: – Wygląda na to, że będę musiała cię trochę zmobilizować.


Przykuło to moja uwagę z prostej przyczyny: trudno mi było sobie wyobrazić co praktycznie zrobić może byle dorabiająca na boku studentka by zmusić mnie do robienia czegoś, czego robić nie chcę. Co, spróbuje namówić moją mamę by mi zabrała komputer lub internet? Już to widzę, przecież połowa nauczania odbywa się właśnie cyfrowo.


– Myślisz, że nie mam sposobu na takich nicponi jak ty? – jakby czytała mi w myślach. – Zaraz się przekonamy.


Korepetytorka zamknęła oczy, wzięła głęboki oddech i po chwili skupienia, patrząc wprost na mnie, powiedziała:


– Czy nie wydajesz się być… zbyt duży?


Nim pytanie "Jaki się wydaję?" zdążyło zwerbalizować się w moim umyśle, poczułem się jakbym siadał na podłodze, choć już na niej przecież siedziałem. Obejrzałem się na boki, chcąc rozeznać się w tym dziwnym uczuciu, ale zdrowemu rozsądkowi wymykał się i mój punkt widzenia; próbował mnie on z kolei przekonać, że leżę na podłodze, choć – znowu – wcale na niej nie leżałem.


– Zdziwiony? – spytała z chłodem w głosie.


– Coś się stało? Zrobiłaś coś? – udało mi się znaleźć słowa.


– Oj, Nikodem, mówiłam przecież, że nie życzę sobie byś zwracał się do mnie na "ty". Chyba nadal jesteś – przechyliła lekko głowę na bok – zbyt duży.


Znów się ruszyłem bez wstawania z miejsca, choć tym razem trochę mniej. Zbyt duży? W jakim sensie zbyt duży? Co ona chce osiągnąć, mówiąc, że jestem zbyt duży? Spojrzałem się w dół, chcąc otrząsnąć się z tego dezorientującego efektu wzrokowego. Czytałem o nim na Wikipedii, to chyba syndrom Alicji w Krainie Czarów. Mam tak czasem jak się stresuję.


Wzór na panelach podłogowych wyglądał jakoś obco, mniej szczegółowo. Wstałem na nogi, odkładając na chwilę dziwne monologi korepetytorki na bok. Szybko jednak wróciłem do niej myślą; zauważyłem bowiem, że po wstaniu nie sięgałem wzrokiem na czubek jej głowy. Sięgałem dużo niżej.


– Nie rozumiem? Co się stało? Dlaczego nie mogę wstać? – po chwili dodałem jeszcze: – Pani Mileno.


– Ależ Nikodemie, przecież już stoisz – oparła głowę na dłoni i niejednoznacznie uśmiechnięta patrzyła się w dół, na mnie. – Być może trudno ci to zrozumieć – biorąc pod uwagę to jak radzisz sobie z innymi zadaniami umysłowymi – ale zwyczajnie jesteś mniejszy. Zmniejszyłam cię. Dwukrotnie, za każdym razem o połowę. Czyli, podpowiem, jesteś cztery razy mniejszy niż zwykle.


Choć prawie każde słowo jej wypowiedzi mnie konfundowało, za priorytet uznałem spytać się:


– Dlaczego?


– To proste – błyskawicznie odpowiedziała. – Dałeś mi do zrozumienia, że drogą dyplomacji daleko nie zajdziemy. Musiałam użyć swojego sprawdzonego sposobu. Robimy tak: ty odrabiasz zadania domowe, które ci zadaję i przygotowujesz się na wejściówki, a ja nie pokazuje ci przez półtorej godziny jak mało znaczy pewność siebie gdy jesteś wielkości myszy. Lub mniejszy! – uśmiechnęła się bezwzględnie. – Zrozumiano?


Dopiero przetwarzałem ten jej nabuzowany monolog, więc nie mogłem z czystym sumieniem przytaknąć. Moja zwłoka się jej widocznie nie spodobała. Tym co zaraz bowiem zobaczyłem była szara podeszwa hotelowego kapcia, zawłaszczająca gwałtownie większość mojego pola widzenia. Gdy się ze mną zderzyła, wypłynęła z moich płuc powietrze i przewróciła mnie na plecy. Korepetytorka z łatwością położyła na mnie stopę i przygniotła mnie nią do ziemi.


– Zrozumiano? Czy wolałbyś być jeszcze mniejszy?


Starając wydostać się spod kapcia, ręce i głowę wysunąłem nad jego nosek; nie miałem się jednak czego złapać i dłonie moje ześlizgiwały się bezradnie wzdłuż napiętych palców pani Mileny. Tymczasem zgniatała ona resztę mojego ciała, w szczególności przyciskając mi klatkę piersiową i brzuch poduszkami swoich stóp, piętą zaś przytrzymując mi nogi. Choć podeszwa kapcia była szorstka, podłoga – twarda, a sama sytuacja – mówiąc eufemistycznie – napięta, ucisk ten kojarzył mi się paradoksalnie z mocnym przytulasem. Był nawet przez kilka chwil na swój brutalny i bezlitosny sposób rozkoszny. Aż nie zaczęły boleć mnie kości nóg i miednica, a raczej skóra, w która się wbijały.


– Zrozumiałem, tak! Ałałał, tak, proszę pani, będę wszystko robił – przestała wgniatać mnie w podłogę, ale nie zdejmowała jeszcze ze mnie nogi. Podciągnąłem się ramionami na czubek kapcia i poczułem jak się z nim unoszę gdy podniosła same palce stopy.


– Jeśli choć słówko szepniesz mamie – patrzyła się wprost na mnie, jakby spuściła mi właśnie w szkole lanie i nie pozwalała podnieść się z ziemi – zmniejszę cię do milimetra i tak już zostawię na środku pokoju. Albo wezmę cię takiego do sklepu obuwniczego i wrzucę do losowych balerinek – znów uśmiechnęła się jak psychopatka, ale teraz jakby szczerzej. Mignął mi przed oczami scenariusz, w którym dokonuję żywota rozdeptany pod gigantyczną bosą stopą nieświadomej nieznajomej wewnątrz ubranego już przez Bóg wie ile osób buta. Chyba zauważyła, że pogrążyłem się na chwilę w myślach, bo kiwnęła głową.


– I tak ci nie uwierzy, nawet jeśli się jednak odważysz, a ja słów na wiatr nie rzucam. To co powiesz mamie?


– Powiem, że… – niełatwo mi się w takich warunkach improwizowało, ale próbowałem – że pani Milena pokazała mi jak fajna może być matematyka i jak to się wszystko ze sobą łączy. I rozpisała schematy rozwiązywania typowych zadań i––


– Starczy już, nie przesadzaj – przerwała mi. – Choć tak mogło być gdybyś się przykładał. No, nadal tak może być. Chyba że wolisz obuwniczy.


– Nie! – krzyknąłem, na co odpowiedziała śmiechem – takim nawet przyjaznym.


Zdjęła ze mnie nogę i pozwoliła mi wstać. W pełni już świadom swojego rozmiaru, spojrzałem na najbliższe otoczenie nie jak na złudzenie optyczne, ale jak na obiektywną rzeczywistość. Nie przewyższałem nawet siedzenia swojego fotela; nogi korepetytorki były lekko podwinięte pod krzesłem, ale gdyby wstała, sięgnąłbym jej ledwie do kolan. Taki punkt widzenia ostatnio miałem wtedy, gdy formowały się moje pierwsze wspomnienia. Czułem się… niepoważnie. Wraz z rozmiarem ubyło mi argumentów i nie byłem nawet w stanie się dąsać, bo sam przed sobą wyglądałem absurdalnie. Mogłem jedynie grzecznie się słuchać. I na tym właśnie upłynęła mi tamtego dnia reszta zajęć.


Raz jeszcze z uśmiechem poprosiła mnie o wypełnianie się ze swoich obowiązków i, trzymając mnie na podłodze, uprzejmie udzieliła mi rad do zadanych ćwiczeń. Szkoda, że nie miałem możliwości niczego zapisać! Wreszcie, przeniosła wszystkie kartki na zgrabny stosik i odwróciła się do mnie na fotelu. Wyciągając w moim kierunku rękę, położyła mi na zamkniętych powiekach zatrważająco duże palce; tak bezpośredni kontakt z jej skórą sprawił, że już zupełnie poczułem się jak zdana na łaskę drapieżnika ofiarą. Gdy chwilę później je zabrała, nie była już tak duża. To znaczy – fizycznie; przez jej niepokaźną postać nadal przemawiała władza. Na swój sposób nawet bardziej niż wcześniej, bowiem nie musiała mnie kilkukrotnie przewyższać bym czuł się zupełnie mały. Perspektywa z podłogi przyćmiewała wszystkie inne, nawet tą, z której ja teraz obserwowałem.


– Na dzisiaj starczy. Widzimy się w piątek! Nie zapomnij o zadaniach – mrugnęła do mnie jak przyjaźnie nastawiony kot, choć kot by małego mnie chyba aż tak nie zamęczał. Albo przynajmniej byłby w tym szczery, że robi to dla własnej zabawy, a nie ubierał maskę dobrego dydaktyka.


– Oczywiście – również mrugnąłem, ale w przeciwieństwie do niej, nie otworzyłem oczu aż nie wyszła z pokoju… eigengrau zbyt komfortowo mi ją zastępował – do widzenia, pani Mileno.


Byłem fizycznie i emocjonalnie wycieńczony i nie zwlekając, położyłem się spać. To był chyba jedyny pozytyw tego dnia, bo dzięki temu pierwszy raz od dawna się wyspałem.

You must login (register) to review.