- Text Size +

Nie pamiętam, co śniło mi się w nocy z piątku na sobotę, ale musiało to być coś rewolucyjnego, bo obudziłem się pełen energii i zapału, gotowy do wzięcia spraw w swoje ręce. Może to trochę za dużo powiedziane; chodziło mi w każdym razie o to, by nie być już tak biernym w kontakcie z panią Mileną, nawet jeśli kręciło mnie to, w jaki sposób się ze mną obchodziła. W końcu różnicą między brawurowym zbliżeniem a wykorzystywaniem jest obopólny szacunek. Jedynym realnym w mojej sytuacji rozwiązaniem było pokonanie jej we własnej grze. Miałem nadzieję, że uhonoruje choć to, jeśli nie z uwagi na mnie, to chociażby na charakter pracy, której się podjęła. Tym oto sposobem, zgoła niekonwencjonalnym, korepetytorka spowodowała, że weekend minął mi nie przy komputerze, lecz przy książkach i notatkach.


Niedługo miały się rozpocząć kolejne zajęcia. Siedziałem, zestresowany, starając się nie zapomnieć wkutych niedawno regułek, i czekałem na panią Milenę.


Oto i przyszła, jak zwykle chłodna i formalna, odziana w eleganckie i niepasujące do mojego zagraconego pokoju ubrania. Biła od niej energia niby to starszej siostry, niby znanej aktorki. Kogoś na innym poziomie. Zastanowiłem się: ilu jeszcze osobom udziela obecnie korepetycji? Na ilu z nich wykorzystuje te same metody dydaktyczne? Poczułem się trochę zazdrosny. Chciałem zwrócić jej uwagę, sprawić, że pomyśli czasem o mnie także po powrocie do swojego domu.


– Ostatnim razem musieliśmy przerwać rozwiązywanie zadań – przeszła wkrótce do rzeczy – więc spróbujmy może je dzisiaj dokończyć.


– Pani Mileno?


– Tak?


– Ile zadań musiałbym poprawnie rozwiązać w ciągu pierwszej połowy zajęć żeby druga mieć wolną?


– Skąd ta nagła pewność siebie? Pomyślmy… Możemy skończyć wcześniej jeśli zrobisz dobrze wszystkie dziewięć z tych, które ci wybiorę, po pięć minut na każde. Co nie zmienia faktu, że i tak zostanę w twoim pokoju, bo za to płacą mi twoi rodzice. No i przypominam, że za błędne rozwiązania będę wyciągać wiadome konsekwencje – pokiwała twierdząco głową, jak gdyby chciała już odpowiedzieć na wątpliwości.


– Oczywiście – przytaknąłem i ja.


– Możemy w takim razie spróbować. Ciekawe jak ci pójdzie – ton jej głosu wskazywał raczej na brak wiary w moje możliwości, choć było to zupełnie zrozumiałe.


– Wyrwij kilka kartek i weź coś do pisania, a ja ci zaznaczę, co masz do zrobienia.


Mógłbym szczegółowo opisać swoje procesy myślowe z rozpoczętej tą rozmową godziny lekcyjnej, ale nie ma chyba takiej osoby – może za wyjątkiem pani Mileny? – którą by to interesowało. Ważne jest to, że z zadaniami poradziłem sobie bez problemu; aż za dobrze. Może specjalnie mi takie wybrała?


– Już skończyłeś? – spytała się korepetytorka gdy zebrałem kartki w stosik i odwróciłem się do niej na fotelu. – Podaj, sprawdzę.


Po kilku minutach znów zabrała głos:


– Muszę przyznać, że poszło ci nieźle. Odpowiedzi masz poprawne, rozumowanie na pierwszy rzut oka też – przerwała, wpatrując się w notatki w zamyśleniu, i ostatecznie orzekła: – No dobrze, nie widziałam żebyś ściągał, więc widocznie zrobiłeś postępy. Czyżbym zaczynała mieć na ciebie dobry wpływ? Cieszę się.


Pani Milena istotnie przyczyniła się do zmiany moich priorytetów, ale raczej w inny sposób niż oczekiwała.


– Jestem pozytywnie zaskoczona. Na dzisiaj więc to koniec, choć, tak jak mówiłam, jeszcze cię nie opuszczę.


Korepetytorka umościła się wygodnie na kanapie i oddała się wertowaniu internetu na smartfonie. Wreszcie miałem szansę porozmawiać z nią o czymś innym niż matematyce. Nie wiedziałem tylko za bardzo jak zacząć.


– Obyło się dzisiaj bez zmniejszania – powiedziałem, w końcu.


– Słucham? Ach, no tak. Pierwszy raz. Może tak być zawsze jeśli będziesz się przykładał.


– Trochę się niezręcznie czuję, haha – w mało efektowny sposób próbowałem ukryć się za dwuznacznym humorem.


– To da się naprawić – powiedziała, oderwawszy się od telefonu i spojrzawszy mi się surowo przez dłuższy moment prosto w oczy.


Zarumieniłem się i, kierowany tym nagłym napływem ekscytacji, zapytałem, gubiąc się w słowach:


– Pani Mileno – nie wiem jak to powiedzieć – ale czy byłaby wobec tego możliwość… właśnie tego? To znaczy, żebym znowu był przez jakiś czas mały? Rozumie Pani, to dla mnie nowa perspektywa, tym bardziej intrygująca gdy nie jestem akurat w stresującej sytuacji…


O ile wcześniej wydawała się być raczej zirytowana zaczepkami, w miarę mojego monologu na jej twarzy pojawiało się zaciekawienie. Odłożyła na bok telefon i pozwoliła mi skończyć.


– Tego się nie spodziewałam – znów mnie zaskakujesz. Bardzo proszę! Nie żeby mi to robiło wielką różnicę. 


Jej przenikliwy wzrok wbił się znów w moje oczy, tym razem sięgając gdzieś głębiej, jakby mnie przeszywając i skupiając się na jakimś ukrytym przed zwykłym śmiertelnikiem przełączniku. Naszła mnie ochota by spytać się o źródło jej mocy czy chociaż ich sposób działania, ale coś czułem, że dostałbym w odpowiedzi tylko cichą dezaprobatę. Nie był to w każdym razie dobry moment na rozmowę, gdyż pani Milena zadziałała już swoje i zaczynałem maleć.


Miałem wrażenie jakbym spadał przez podłogę lub grzązł w ziemi; lub po prostu powoli siadał przed korepetytorką. Oddalał się ode mnie sufit i rosły ściany, a ja czułem się jak gdybym stopniowo koncentrował się w jednym punkcie niezależnie od własnej woli. Rozpłomieniłem się w barwach ekscytacji zmieszanej z lękiem, oddając się na przemian to oczarowaniu rosnącą w moich oczach panią Mileną, która powróciła już do przeglądania mediów społecznościowych, to obawom o to, jak małym ostatecznie się stanę. Cała ta sytuacja była dla mnie przecież jedną wielką niewiadomą. Nie znając dobrze grożących mi niebezpieczeństw, byłem skazany oprzeć się na zdrowym rozsądku korepetytorki i nadziei, że zwyczajnie nie opłaca się jej doprowadzić do nieszczęścia – to jest, o ile nie stanę jej intencjonalnie na drodze, tak, jak zdążyła mi to na początku wytłumaczyć.


Przestałem się zmniejszać dopiero wtedy, gdy zacząłem sięgać czubkiem głowy do kanapy – od spodu. Oznaczało to, że kolejny raz zmalałem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Świadomość, że to koniec – przynajmniej na razie – pozwoliła mi odnaleźć się w nowej sytuacji i pozbyć krępujących mnie obaw. Przytomnym już wzrokiem przyjrzałem się swojemu najbliższemu otoczeniu; powędrowałem oczami do piętrzącej się przede mną, ciemnej jak heban i potężnej jak sekwoja łydki i rozpłynąłem się w jej uwielbieniu. O ile ta wspierała się twardo o podłogę, druga wisiała swobodnie w powietrzu. Pani Milena założoną miała nogę na nogę i, zrzuciwszy wcześniej kapeć, ruszała delikatnie i mimowolnie nade mną odzianą w czarny nylon stopą. Jej spód jawił mi się jako ogromna aksamitna poduszka i nie pragnąłem nic więcej jak wtulić się nią całym ciałem i ocierać się bez końca, zatapiając się wśród połaci jej miękkiej, puchowej, pokrytej zmysłowym materiałem skóry. Dosięgnąć jej wzniesionej stopy było dla mnie niemożliwe, ale sam ten widok i poczucie, że mogę choćby spróbować; że oto pojawiła się przede mną okazja być może znów doznać jej ubóstwionego ciała i jej jednowładczej osoby, może tym razem w pełnym oddaniu, bez trzymanki… Napawał mnie ten moment sensem i nadzieją – na tyle, że tylko stałem i się nim upajałem, bojąc się wyczerpać perspektywy i obrócić je w przeszłość; chcąc ciągle mieć je przed sobą.


Z kryzysu decyzyjności wyrwała mnie sama pani Milena, która odwróciła założenie nóg, zrzucając w tym procesie drugi kapeć. Jej zdecydowane ruchy nie wyglądały na rzeczywiste; łatwość, z jaką wprawiała w ruch i zatrzymywała coś tak masywnego była dla mnie nie do wyobrażenia. Gdy znów obrała stabilną pozycję siedzącą, udałem się w stronę tej stopy, która uprzednio zwisała, teraz zaś spoczywała na przygniecionym kapciu. Widząc jak perfekcyjnie jest gładka, nie mogłem się oprzeć położenia na niej dłoni. Pani Milena musiała to poczuć; drgnęła, a to z kolei wtórnie wystraszyło i mnie. Nie zmieniając położenia nóg, nachyliła się by zbadać przyczynę łaskotek. Wstydziłem się spojrzeć jej w oczy; nie wstydziłem się natomiast, co dziwne, schować – wiedząc, że mnie obserwuje – w tym właśnie kapciu, który leżał przyduszony, z odsłoniętym jedynie malutkim, prowadzącym do wnętrza fałdem, przez który zmieścić się mógł tylko palec – lub ktoś mojej postury. Robiłem coś, udając, że to nie robię, z pełną wiedzą, że nikogo tym nie oszukuje. To chyba flirt.


Wewnątrz było zaskakująco jasno, dzięki cienkości i kolorowi materiału. Był on jednak na tyle niskiej jakości, że już dopiero po kilku użyciach zaczął się w jednych miejscach mechacić, w drugich – zbijać w płaską i twardą powierzchnię. Czułem się jak wtedy, gdy byłem mały (w sensie wieku!) i wchodziłem pod ogromną dla mnie kołdrę. Nie miałem okazji pobyć tam dłużej sam, gdyż wkrótce dołączyła do mnie stopa pani Mileny, na której to terytorium przecież wtargnąłem. Trudno powiedzieć, co myślała korepetytorka w trakcie całej tej sytuacji; postanowiłem się więc nad tym nie zastanawiać i skupiłem się na czynach, nie słowach, pozostając w nadziei, że i tak dojdziemy do porozumienia.


Czerń zbliżających się do mnie rajstop stopniowo zdominowała mój widok. Pani Milena wydawała się obchodzić ze mną delikatnie, ale jasne było, że ma na celu uwięzić mnie wewnątrz kapcia. Dobrze się składało; wszedłem do niego z tą właśnie nadzieją. Jej duży palec dotknął mnie z niemałym impetem, a ja w odpowiedzi położyłem dłoń na jego paznokciu, prześwitującym przez materiał, ale na tyle przyciętym, by go nie dziurawić. Gdyby zażyczyła sobie tego pani Milena, dołożyłbym wszelkich swoich starań by namalować na nim coś estetycznego; teraz jednak, gdy chciałem jedynie wtulić się w jej miękką stopę i pogrążyć się w jej czułym objęciu, jego twardość nie zachęcała do kontaktu. Uznałem, że najlepiej będzie się położyć. Musiała to wyczuć korepetytorka, gdyż jej palce z pewną dozą delikatności przesunęły się nade mną aż nie schwytały mnie w niewymagającym z jej strony żadnego wysiłku uścisku.


W prawie całkowitej ciemności jej kapcia i przy wytłumionym dźwięku, otoczony kruczo strojonym, bezpiecznym, pełnym witalności i osobowości, żywym, ciepłym, kobiecym ciałem opuszków, poduszek i ruchliwych ścięgien i kostek palców stóp mojej korepetytorki straciłem poczucie przestrzeni, a później również i rachubę czasu. Mój świat skurczył się do tych kilku centymetrów kwadratowych i zamienił się w jeden wielki akt wszechogarniającego, zmysłowego, intymnego wręcz tulenia. Chciałem tam zostać na zawsze, nigdzie się nie ruszać, jeśli trzeba – być jeszcze mniejszym i żyć u jej stóp jak mikroskopijny pupilek. Zatracałem tak własną jednostkowość i łączyłem się z nią ciałem i umysłem. Dla Pani Mileny zaś moja obecność zdążyła się już stać powszednim doznaniem, czymś, do czego się przyzwyczaiła i czym nie zaprzątała swych myśli. Do jej repertuaru mimowolnych ruchów dołączyła zabawa tym obcym obiektem w postaci mojego ciała; lekkie, kontrolowane jeszcze drgania palców z czasem przerodziły się w ich niezamierzone ściski i rozprostowania. Dla mnie ich skutki były trudne do przeoczenia. Nie żebym narzekał; wręcz przeciwnie – im intensywniejszym pieszczotom byłem poddawany, tym bardziej pragnąłem, by w trakcie kolejnych jeszcze trudniej móc oddychać, jeszcze bardziej się zbliżyć, jeszcze głębiej zanurzyć się w odurzających kształtach jej opiekuńczej stopy.


Spełniło się moje pragnienie; jeden jej uścisk trwał szczególnie długo i objął mnie w sposób tak przytłaczający, że zostałem zupełnie unieruchomiony, z rękami podwiniętymi i przyciśniętymi do klatki piersiowej, z twarzą wtuloną gdzieś pod jej dużym palcem, z niemożliwą do zignorowania potrzebą naciągnięcia w odzewie mięśni ciała, całego ciała, i nie zauważyłem nawet jak zaczyna się nieodwracalne, jak rozpływam się wśród jej rajstop i skóry, i widzę jakby z trzeciej osoby jak pani Milena nie poświęca całemu zajściu nawet krzty swojej uwagi, która zarezerwowaną ma przecież dla wyższych celów, i staję się byle kruszynką dla niej do rozdeptania, i ogarnia mnie poczucie spełnienia i szczęścia ze znalezienia swojego miejsca na świecie, i wracam po tym wzniesieniu na ziemię, z lekką kontuzją, z poczochranymi, posklejanymi włosami i na pustych płucach, ale na tyle rozpieszczany jeszcze kobiecym dotykiem i zapachem, by nie grzmotnąć o zwyczajną rzeczywistość, lecz przejść w błogi półsen.

You must login (register) to review.