- Text Size +

Kolejne dwa kwadransy minęły im równie kreatywnie – w swojej niszczycielskości – co pierwsze. Przed zmianą planszy złamały jeszcze pokazowo tabu związane z czcią przeszłości, krusząc doszczętnie między palcami starówkę i dając realny, choć bezkarny i w gruncie rzeczy niewiele znaczący, upust pojawiającym się czasem u każdego z nas, natrętnym, destrukcyjnym fantazjom.


Gdy trzymanie miasta w dłoni i składanie mieszkańcom pożegnalnych, francuskich pocałunków straciły już swój początkowy walor nowości, Matylda i Natalia zaczęły szukać innych, ciekawszych sposobów interakcji z małym Poznaniem. Na jednej z kaset wypróbowały znaleziony w szufladzie, nieduży magnes, łapiąc nim wszelkie nieprzytwierdzone do ziemi, lżejsze od większego skutera metalowe przedmioty; do kolejnej przyłożyły słuchawkę douszną i obserwowały rozchodzenie się drgań po odtworzeniu przez nią swoich ulubionych piosenek; w jeszcze innym przypadku przeprowadziły symulację potopu, zalewając miasto kroplami wody przy użyciu pipet. Natomiast po dotarciu do ostatniej, nieruszonej jeszcze kasety, postanowiły poświęcić wpierw chwilę na zastanowienie się, w jaki sposób chciałyby zakończyć swoją utylizacyjną sesję. Nie był to teren o szczególnej charakterystycznej, oferującej szansę na dobrą zabawę zabudowie, ale na jego obrzeżu znajdował się obiekt, który szybko przykuł uwagę Matyldy – wielopiętrowy budynek akademika.


Do tej pory młoda studentka miała kontakt jedynie ze zmniejszonymi nieznajomymi; szansa, że natrafiła na kogoś, z kim zamieniła w przeszłości kilka słów była praktycznie zerowa, a z pewnością niemożliwa do potwierdzenia. W znajdującym się na wyciągnięcie jej palca akademiku mieszkało jednak, zgodnie z jej wiedzą, kilkuset studentów, z czego niemałą ich liczbę widywała na co dzień lub wręcz zamieniała z nią regularnie parę słów. Co więcej, były to osoby z jej pokolenia, wychowane w tym samym świecie i tak bardzo jej podobne. Uzbrojona w taką świadomość i przekonana, że nawet jeśli ona sama nie rozpozna w mikroskopijnym pyłku znajomych twarzy, to one rozpoznają ją, Matylda stanęła przed nowym dylematem, wobec którego musiała się jakoś ustosunkować: udać, że nie istnieją czy spróbować czegoś nowego?


– Czy zdarzyło ci się spotkać w zmniejszonej formie kogoś, kogo znasz? – spytała Natalię.


– Jasne, kilka razy.


– I co zrobiłaś?


– Zależy od panujących między nami stosunków – widząc, że koleżanka nie odpowiada, lecz tylko przytakuje, dodała jeszcze: – Czemu pytasz?


– Widzisz ten wysokościowiec? – wskazała go palcem.


– Masz na myśli Akumulatory?


– No właśnie. W środku jest sporo moich znajomych. To znaczy: nie aż tak b a r d z o znajomych, ale wystarczająco, by… wiesz.


– By brała cię trema? Przecież dopiero co doszłyśmy wspólnie do wniosku, że nie ma sensu przejmować się tym, co myślą. Jakichkolwiek by nie mieli wątów, nie mają one żadnego przełożenia na twoje relacje w prawdziwym świecie – Natalia ucichła na chwilę, ale zaraz rozbrzmiała z podwójnym wigorem: – Wiesz co, doigrałaś się – będziesz miała zadanie domowe. Specjalnie dla ciebie złamię zasady.


Odeszła w stronę apteczki, ale zanim do niej dotarła, odwróciła się i poprawiła, jak gdyby czuła na sobie wzrok zarządu:


– To znaczy nagnę. Nagnę zasady.


W skrytce z artykułami pierwszej pomocy odnalazła taśmę opatrunkową w rolce i wróciła z nią do centralnego stanowiska. Nie ujawniając jeszcze Matyldzie swoich planów, wzięła do ręki skalpel i możliwie delikatnie musnęła nim o akademik, chcąc wypłoszyć z niego niezbyt skorych do wyjścia z budynku celem obserwacji przeobrażonego nieba lokatorów.


– Nata, o co chodzi? Co robisz? – spytała zniecierpliwiona Matylda gdy jej koleżanka, czekając aż wokół wieżowca zbierze się tłum, przygotowywała mały, prostokątny kawałek taśmy.


– Daj mi jeszcze moment. Nie chcę ich spłoszyć.


Natalia przykleiła sobie końce taśmy do opuszków, stwarzając tym samym poręczny lep na studentów: przy zbliżaniu do siebie palców, materiał naginał się i wyłapywał napotkane osoby. W mgnieniu oka udało jej się w ten sposób zgromadzić pokaźną grupkę, składającą się w większości z lokatorów akademika.


– Komplet znajomych Matyldy, niepowtarzalna okazja – powiedziała, prezentując koleżance swoje dzieło. – Co powiesz? Jesteś zainteresowana? Czy wrzucamy ich z powrotem?


Matylda wzięła uważnie kawałek taśmy do rąk, obejmując spojrzeniem grzęznące w nim grupy studentek i studentów. Uświadomiła sobie, że jest już zbyt późno na dyskrecję i poczuła jak porażka w utrzymaniu przed zmniejszonymi klonami spotykanych na korytarzach uniwersytetu osób pozorów bycia przypadkowym, niewinnym świadkiem ich kłopotów zwalnia ją z potrzeby dalszego przejmowania się zarówno ich zdaniem o niej, jak i w ogóle ich losem.


– Co z nimi zrobić? – spytała.


– Zabrać ze sobą. Przekonać się na własnej skórze, że to nic więcej jak podróbki – zaczęła tłumaczyć Natalia, jak gdyby chciała przekonać nie tylko Matyldę, ale i samą siebie. – Mam wrażenie, że przechadzając się po swoim uniwerku z nimi u boku i nie natrafiając na nikogo, kto miałby ci za złe wydarzenia dzisiejszego dnia, zdasz sobie z tego szybko sprawę.


Młoda studentka czuła się trochę niepewnie, słuchając nieco zbyt rozentuzjazmowanej koleżanki. Nie zmieniało to jednak faktu, że chętnie "zaopiekowałaby" się zgromadzonymi na taśmie osobami. To, co jeszcze niedawno było tremą, zdążyło przerodzić się bowiem w niechęć; Matylda była wręcz zła, że pozwoliła, by wpływała tak na nią byle banda ktosi, których jednym podmuchem mogłaby wysłać w kosmos. Trzymać ich przy sobie, znajdować w nich punkt odniesienia gdy sama ma wrażenie bycia małą, wreszcie – odnajdywać motywację w poczuciu, że winna jest – zarówno obdarzonej pełnym wzrostem sobie, jak i im – nie marnować swojego życia i metaforycznie nie skończyć tak, jak oni – właśnie tego chciała. Najbardziej zaś upajała ją wizja spotkania na żywo tych samych osób, których zmniejszone kopie miałaby w posiadaniu. Nie byłaby oczywiście w stanie stwierdzić zbieżności ze stuprocentową precyzją, ale być może ta niepewność działałaby na jej korzyść, napędzając tylko to intymne uczucie dominacji z każdą obserwacją potencjalnego mieszkańca Akumulatorów. Nic nie stało także na przeszkodzie, by wybrała się tam sama i ponapawała widokiem swojego duchowego lenna. Postanowiła więc bez dwóch zdań ich wziąć, choć jedna sprawa nadal pozostawała do przemyślenia:


– Gdzie mam ich trzymać? – spytała się Natalii.


– W jakimś dyskretnym miejscu. Żeby nikt nie zauważył. Inaczej mogłybyśmy mieć kłopoty.


– Ale… p r z y sobie czy n a sobie?


– A jak wolisz?


Matylda mogła wkleić ich do torebki lub portfela, ale miała ochotę na coś bardziej osobistego. Może na udzie? Albo ramieniu? Albo…


W chyba najmniej wystawionym na widok miejscu. Pod stopą.


Odkąd ten pomysł przeszedł jej przez myśl, nie mogła się od niego odpędzić; zastanawiała się tylko jak to możliwe, że gdy w grę wchodzą ci nieszczęśnicy, jej umysł zawsze faworyzuje najbardziej nikczemne rozwiązania. Czy to dlatego, że nie ma kto jej powstrzymać? Czy aż tak wielka jest z niej sadystka?

– No dobrze – powiedziała, jak gdyby od tego, co miała zaraz zrobić, nie było już odwrotu. – Pozwolisz, że usiądę.


Zaciekawiona Natalia ustąpiła jej miejsca przy stanowisku. Matylda, rzecz jasna, nie poinformowała jej o swoich planach przy użyciu słów, lecz przekornie wykorzystała ulubiony sposób koleżanki – demonstrację. Trzymając cały czas w palcach kawałek taśmy, odwiązała jedną ręką sznurowadło swojej tenisówki, łączącej w sobie cechy obuwia zgodnego z przepisami BHP oraz wygodnego, sportowego buta. Zdjęła go, pokonując opór w okolicy pięty, i odsłoniła białą skarpetkę. Po rozprostowaniu uwolnionych od ścisku palców, jednym ruchem pozbyła się i jej, wywracając ją jednocześnie na lewą stronę. Matylda umieściła ją tymczasowo w zdjętym bucie i położyła na udzie spodem do góry bosą już stopę.


Jeszcze dzień wcześniej nie byłoby odpowiednim opisywać Matyldzią stopę w więcej niż kilku słowach. Miała się ona jednak wkrótce stać za sprawą zaproszenia Natalii najpopularniejszą, ze względu na liczbę osób, które miały z nią styczność, stopą w historii, a zarazem ostatnim w życiu widokiem dla większości z nich. Była więc nieco większa od przeciętnej – sama Matylda była bowiem raczej w wyższym percentylu jeśli chodzi o wzrost – i prezentowała się całkiem nieźle, choć nie była pozbawiona drobnych, zrozumiałych niedoskonałości. Młoda studentka nie zwykła pokazywać swoich stóp publicznie i chowała je wewnątrz obuwia, przez co dorobiła się tu i ówdzie odcisków lub zgrubiałego naskórka. Paznokci oczywiście nie malowała, ale regularnie je przycinała i utrzymywała w pełni zdrowia. Najbardziej po zdjęciu skarpetki w oczy rzucał się jednak kolor podeszwy, która była tymczasowo zaczerwieniona od dłuższego stania. Jej stopy były w skrócie równie naturalne i szczere co ona i nie służyły jej do niczego innego niż tylko chodzenia. Mimo to, jedna z nich miała wkrótce zostać wykorzystana w dodatkowy sposób.


Utkwione w Matyldę zszokowane spojrzenie setek oczu byłoby pewnie dla niej powodem do poważnego stresu gdyby nie to, że miejsce tej emocji całkowicie zajęła w jej umyśle rozswawolona figlarność i wynikająca z niej ekscytacja. Przysunęła kawałek taśmy ku stopie i zatrzymała się na chwilę by znaleźć dla niej dogodne miejsce. Nie chciała rozdeptać studenckiej gawiedzi zbyt szybko; zdecydowała się więc na odstający nieco od podłoża przy chodzeniu łuk stopy. Łapiąc taśmę z dwóch stron, przykleiła ją w zamierzonym miejscu i przejechała po niej palcem, upewniając się, że spełnia swoją rolę.


– Powiem szczerze – nie wpadłabym na to. Tak bezpośredni może być chyba tylko ten, kto dopiero zaczyna – oceniła Natalia, dobierając starannie słowa.


– Sugerujesz, że nie powinnam była tego zrobić?


– Wręcz przeciwnie! Myślę, że to doskonałe rozwiązanie. Dyskretne i… dobitne. Powiedz: jak się z nimi czujesz?


– Na razie jeszcze trudno powiedzieć. To wszystko jest tak absurdalne i niedorzeczne i w ogóle porypane, że boję się, że wybuchnę zaraz śmiechem, ale się powstrzymuję, bo wiem, że nie powinnam – nie, gdy robię coś takiego całej tej zgrai ziomków i ziomkiń – rozemocjonowana Matylda w pośpiechu werbalizowała swoje spontaniczne, nieraz sprzeczne myśli. – Nawet nie chcę się zastanawiać, co teraz przeżywają.


– Na szczęście nie musisz – wtrąciła Natalia.


– To prawda. Mogę skupić się na sobie – Matylda przyjrzała się kawałku taśmy opatrunkowej widniejącej na jej gładkiej podeszwie. – Nata, może powiem coś głupiego, ale muszę ci przyznać, że jeśli nie bierze mnie akurat empatia – ściszyła głos – to bycie taką ogromną i potężną jest strasznie przyjemne.


– Co nie? – jeden z kącików ust Natalii podniósł się w lekki uśmiech. – Wiesz, wśród nich jest statystycznie przynajmniej jedna osoba, dla której bliski kontakt z twoją stopą też jest czymś strasznie przyjemnym.


– O nie, nawet mi nie mów – Matylda uznała to za wyjątkowo groteskowe. – Coś czuję, że pod koniec dnia zmieni zdanie.


Przejechawszy raz jeszcze po taśmie palcem i rzuciwszy ukrytym pod nią rówieśnikom pożegnalne spojrzenie, jasnowłosa praktykantka odziała ponownie ziębnącą stopę w skarpetkę i nadal z początkową dozą ostrożności zapieczętowała los mikroskopijnych studentów i studentek, ubierając podniesioną z podłogi tenisówkę.


– W takim razie – oznajmiła konkluzywnie Natalia – na dzisiaj to tyle.


Na dźwięk tych słów Matylda wstała ze stołka. Lekko wciąż z wiadomych względów kuśtykając zbliżyła się do swojej mentorki i czule ją objęła.


– Dziękuję ci. Było fantastycznie.


– Hej, nie ma sprawy! – Natalia odwzajemniła uścisk. – Tylko nie zdejmuj z siebie tego plastra aż znów się nie zobaczymy, dobrze? Żeby nie było śladów.


– Jasne. Jutro mnie nie ma, ale pojutrze na pewno się spotkamy.


– Może przed jego wyrzuceniem rzucimy okiem, czy ktokolwiek przetrwał.


Rozmowa między koleżankami w naturalny sposób wygasła. Natalia zabrała się więc za programową część procedury utylizacji zmniejszonego materiału; wzięła do rąk stosik kaset i wrzuciła wszystkie do pojemnika na bioodpady.

You must login (register) to review.