- Text Size +

Nie było to, co prawda, splunięcie gwałtowne i agresywne, pokroju tych, które dokonywała zapewne w przeszłości na boisku, ale zebrana na poczekaniu ślina niezaprzeczalnie opuściła jej usta i w dwóch lub trzech ciągnących się lekko, spienionych kroplach zalała wręcz jedno z obszernych skrzyżowań oraz dachy i fasady pobliskich kamienic, rozpychając się i płynąc przez sąsiednie ulice. Spadając z impetem na głowy mieszkańców, część z nich zmiażdżyła natychmiastowo, część zaś postawiła w obliczu niemożliwego do uniknięcia zagrożenia utonięciem. Wywołało to kolejną, jeszcze bardziej gorączkowa falę paniki.


– O mój Boże, czy ty właśnie naplułaś na wszystkich tych ludzi? – spytała się z niedowierzaniem Matylda.


– Tak! – roześmiała się Natalia.


– Nie wiedziałam, że tak można. Jakaś ty okrutna!


– Teraz ty – odpowiedziała, kiwnąwszy w górę głową.


– Ja? No dobra.


Schylona nad miastem i asekurująca dłońmi swoje długie włosy koloru pszenicy przed zsunięciem z obu stron jej twarzy, Matylda badała ten jakże reprezentacyjny wycinek Poznania i rozważała dostępne sobie opcje. Ulice zdążyły już znów się przerzedzić, ale niechętni do bycia pogrzebanym przez gruzy mieszkańcy chowali się raczej przy ścianach budynków, aniżeli w ich wnętrzu, a także wśród drzew, obok pojazdów i na przystankach komunikacji miejskiej. Być może znalezienie prowizorycznego schronienia byłoby łatwiejsze gdyby nie trapiły ich silne podmuchy wiatru; Matylda jednak nie pomyślała o tym, że samo jej wydychanie nosem powietrza sprawić może takie kłopoty.


Pomimo iż zobaczyła wokół niego jedynie kilka ludzkich kropek, pomyślała, że zabawnie będzie opluć rektorat swojego uniwersytetu. Tak też zrobiła – Collegium Minus i pobliska zabudowa znalazły się po chwili pod komicznie gęstą warstwą śliny, która, zrujnowawszy dachy, przeciekała do wnętrza siedziby władz uczelni, zaskakując być może tych, którzy niefortunnie postanowili przeczekać w niej niepewne czasy. Uporczywie ciągnącą się żyłkę śliny wytarła palcem w sąsiadujący park – ten, do którego zanim Natalia wyjęła z maszyny kasetę wbiegał nieznany jej człowiek. Z lekko skrępowanym zadowoleniem spojrzała się na zbezczeszczoną przez siebie wyższą instytucję, żałując, że nie może zobaczyć zrozpaczonej miny lub chociaż potwierdzić obecności malutkiego rektora, dla którego jeszcze niedawno nie do pomyślenia było stawianie się ze studentami na równi, a wizja bycia wbrew woli oplutym przez urodzoną w tym stuleciu studentkę i potraktowanym jak kawałek przylepionej do chodnika gumy do żucia – jeśli taki obraz zagościłby w ogóle w jego umyśle – jawiła się raczej jako koszmar senny niż nieuchronna przyszłość.


Pochłonięta wyobrażaniem sobie reakcji obecnych niżej lub nie władz uniwersytetu na całe to zajście, Matylda nie od razu dostrzegła wyciągniętą ku miastu dłoń koleżanki. Sięgnęła ona ku Okrąglakowi, niemającego nawet centymetra wysokości, i złapawszy go w palce, poczęła je wokół niego opasywać i go nimi miętosić jakby był dającą się wyjąć bez użycia narzędzi śrubą. Nie wytrzymał tego traktowania długo i wkrótce rozleciał się na drobne kawałki. Natalia otarła o siebie palce, pozbywając się większości przyczepionych resztek i skomentowała:


– Jest bardzo przyjemny w dotyku… ale zbyt kruchy, by cokolwiek z nim zrobić. Spróbuj złapać Collegium Altum – rzuciła Matyldzie wyzwanie. – Może uda ci się je podnieść.


Jasnowłosa studentka zlokalizowała czerwony wysokościowiec, uznawany przez tych, którzy nie ignorują iglicy za najwyższy budynek w Poznaniu, i chwyciła go w palce jak Natalia okrąglak – uważając by się nie zakłuć. O ile charakterystyczna, metalowa fasada wygięła się i pokruszyła już przy niewielkim nacisku, sam szkielet okazał się odznaczać godną palców Matyldy wytrzymałością. Pokręciła nim delikatnie, podważyła, poprzechylała raz w jedną, raz w drugą stronę aż coś pękło, coś się oddzieliło i została ze zmaltretowanym, cieńszym niż oryginalnie i o szczątkowej zawartości dolnych pięter malutkim prostopadłościanem w ręce.


– Hej, dobra robota! Mi nie zawsze wychodzi. Zostaje wydrukować podstawkę i postawić na biurku–– to znaczy, tylko żartuję. Niestety nie można wynosić stąd samemu nic zmniejszonego – powiedziała Natalia, dodając po chwili: – Jeszcze.


– To moje Collegium Altum nie wygląda zbyt dobrze… ale wyobraź sobie mieć taki Poznań, zalany żywicą epoksydową. Prezentowałoby się bajecznie – rozmarzyła się Matylda.


– Niezły pomysł na biznes. Modele na kominek, biżuteria i breloki do kluczy.


– No widzisz! Może dołączę do waszego zespołu? – zaśmiała się.


– Ha, może! Ale to nie byłoby takie proste. Nie tylko ja o tym decyduję.


Trzymany przez Matyldę wieżowiec spoczął gdzieś na bocznej ścianie w położonym niedaleko parku, rozbryzgując na wszystkie strony wodę z płytkiego stawu, w który częściowo wpadł. Wzrok studentki skupił się na zachodnim krańcu wycinka miasta.


– Śmiesznie to zabrzmi, ale miałaś już w ręce Bałtyk? – spytała starszej koleżanki.


– Zdziwiłabym się, gdybym nie miała.


– Wydaje mi się, że łatwo byłoby go podnieść w jednym kawałku. Może nawet dałoby się nim trochę poturlać jak kostką do gry. Jeśli to nie problem – uprzedziła jednak odpowiedź koleżanki zrodzoną w trakcie mówienia w jej umyśle propozycją: – Słuchaj, a nie mogłybyśmy użyć do tego skalpela? 


– Jasne, już ci daję – Natalia zdała sobie sprawę, że jej towarzyszka ewidentnie wkręciła się w ekspresową przebudowę miniaturowego Poznania, której rozmach doceniłby chyba tylko Le Corbusier. – Pewnie się stępi, ale co tam, i tak jest jednorazowy.


Wyposażona w skalpel Matylda przeszła do operacji wycięcia Bałtyku. Stykający się z nim budynek nie stanowił problemu, lecz fundamenty wymagały już chwili poświęcenia i cierpliwego piłowania. Było jednak warto; nie licząc spodu i wybitych okien, uzyskany, przypominający pionek do gry w Monopoly obiekt prezentował się wyjątkowo dobrze.


– Ten to się dopiero nadaje na biurko – skwitowała, trzymając go w palcach i oglądając z bliska jednym okiem. Przez moment zdawało jej się, że widzi kogoś w środku, lecz nie była później w stanie stwierdzić, co się z nim, lub nią, stało – wypadł przy obracaniu, lądując gdzieś w mieście poniżej, czy nigdy tak naprawdę nie istniał i był tylko jej przewidzeniem.


– Przyszło mi właśnie do głowy, że przy takich zadaniach sprawdziłby się dobrze laser – orzekła głosem badacza Natalia. – Znaczy: do sprzedawania breloków na jarmarku świętojańskim jeszcze długa droga, ale możliwość wydzielenia z planszy mniejszych fragmentów może przydać się w bliskiej przyszłości.


Matylda przytaknęła i, kontrastując z poważnym tonem koleżanki, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, potrząsnęła Bałtykiem wewnątrz złożonych ku sobie dłoni. Nadawszy mu surrealistyczną dla zmniejszonych mieszkańców prędkość, wypuściła go na pokrytą torami kolejowymi, w większości wolną od zabudowy przestrzeń. Ku jej zadowoleniu i dzięki nadanemu pędowi, przeturlał się nieco i uderzył z impetem w Most Uniwersytecki, zatrzymując się na nim i doszczętnie go niszcząc.


Zabawa młodych kobiet musiała zasiać w mikroskopijnych mieszkańcach śmiertelną trwogę, bowiem za wyjątkiem tych, którzy zdążyli pogodzić się już ze swoim losem, na ulicach z trudem można było dostrzec – nawet z lupą – jakąkolwiek żywą duszę. Zastygłe w bezruchu miasto stało się trochę nudne, co było dla Natalii sygnałem, że pora na zmianę kasety. Przed jej zamknięciem i odstawieniem na bok, Matylda przejechała na pożegnanie palcem po rzędzie przecznic, delektując się uczuciem, które w niej wzbudzały gdy z łatwością rozsypywały się nawet za delikatnym dotknięciem, oraz z żalem dowiedziała się, że popchnięte wieżowce Alfa nie upadają jak domino, lecz odmawiają współpracy, zmuszając ją do przewrócenia każdego z osobna.


– Dawno się tak dobrze nie bawiłam – powiedziała, gdy Natalia szykowała kolejny wycinek Poznania. – Wiesz co mi to przypomina? SimCity. Konkretnie katastrofy typu uderzenie meteorytu, które można wywołać nad swoim miastem. Grałaś może?


– Jasne! Doskonale wiem, o czym mówisz. Mi też się skojarzyło gdy pierwszy raz zajrzałam do środka kasety – przecięła znów odpowiednią plombę i spojrzała na zawartość. – O, w tej jest Stary Rynek.


Wraz z pojawieniem się twarzy Natalii w miejscu dotychczas zajmowanym przez atrapę nieba, uwięzieni na kilometrze kwadratowym kieszonkowej starówki malutcy Poznaniacy jakże przewidywalnie zaczęli wychodzić jej ciasnymi ulicami i zbierać się w okolicach ratusza, sprawdzając czy to kuriozalne zjawisko zapowiada desperacko wyczekiwany ratunek.


Ośmielona obecnością młodszej koleżanki, z której zaskakiwania czerpała – świadomie lub nie – przyjemność i uciechę, laborantka przywitała ich w bardzo niekonwencjonalnie bezpośredni sposób. Oblizawszy swój mały palec, włożyła go możliwie delikatnie w sam środek zebranego tłumu, demolując nieuchronnie pobliską zabudowę. Podniosła go ku twarzy i dokładnie się mu przyjrzała, strzepując większe kawałki budynków i zostawiając jedynie mikroskopijnych ludzi, w większości przetrwałych podróż i przylepionych teraz do jej opuszka. Zaprezentowała równie zgorszonej, co będącej pod wrażeniem Matyldzie palec, po czym oblizala go z wolna, przekazując schwytane przez siebie, zdezorientowane, bezsilne osoby na koniuszek swojego, niewyobrażalnie dla nich rozległego języka.


– Nic ci nie będzie? – spytała się zmartwiona bardziej o koleżankę aniżeli o i tak przecież przeznaczonych do wyrzucenia małych mieszkańców Matylda.


Natalia odruchowo spróbowała odpowiedzieć, ale z zajętym językiem okazało się to trudne. Rozśmieszyła ją własna niezdarność; zasłoniła jedną dłonią roześmiane usta, zaś palec drugiej podniosła w górę na znak, że potrzebuje chwili. Oprowadziła językiem mikroskopijnych gości po swojej jamie ustnej, delektując się zadawaną im przez swoje ciało kaźnią, aż ledwo wyczuwalny dotyk dziesiątek tonących w napływającej wciąż ślinie osób spowszedniał jej na tyle, by zebrała je ostatecznie w jedno miejsce i przełknęła stanowczo niczym tabletkę.


– Jak było? – spytała się z uśmieszkiem Matylda. – Polecasz?


– Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie: nie, nic mi nie grozi o ile, wiesz, nie zacznę garściami jeść zabudowy. Jedyne, co może być niebezpieczne, to wdychanie drobnych lub rozkruszonych elementów. Niektóre są ostre jak pył księżycowy i mogą uszkodzić ci płuca – wytłumaczyła na jednym wydechu Natalia. – A jeśli chodzi o moją przekąskę, to nie zdziwisz się pewnie gdy powiem, że jest to doznanie raczej innego typu niż smakowe; są stanowczo za mali bym mogła cokolwiek takiego poczuć. Nie zmienia to faktu, że jest coś niesamowitego w świadomości trzymania w ustach takiej wuchty wiary. To, jak się przepychają, jak próbują oswobodzić, jak stajesz się dla nich całym światem, jak na koniec znikają i już nawet nie jesteś w stanie stwierdzić, co się z nimi dzieje… Trudno nie poczuć się jak najważniejsza kobieta na świecie.


Matylda z uwagą wsłuchiwała się w osobiste przemyślenia koleżanki – podobnie jak tysiące przerażonych wizją bycia zjedzonym, skazanych na poznanie potencjalnego zakończenia swojej historii poprzez drastyczne z ich punktu widzenia opisy ludzi – i tak ją to w nieoczekiwany sposób rozpaliło, że kichnęła, co było jej standardową, choć nieco osobliwą, reakcją na bycie nawiedzonym przez pożądanie i sprośne myśli. Zasłoniła w porę dłonią usta, lecz nie zdołała uniknąć psiknięcia przez nos wprost na małe miasto, racząc mieszkańców dobrze wyczuwalną mgiełką i potężną falą akustyczną.


– Na zdrowie!


– Dziękuję. Przepraszam – zakłopotała się. – To chyba z wrażenia. Twoich słów, w sensie.


– Może sama się skusisz? – zaproponowała Natalia.


– Nie wiem. Trochę mi głupio sprawiać im taki koniec.


– Chociaż spróbuj. I tak przecież wszyscy dzisiaj wylatują – starała się przekonać Matyldę.


Gdy jedynym argumentem powstrzymującym cię przed zrobieniem tego, na co masz ochotę jest niewymagające wielu słów do podważenia przez znajome osoby przekonanie, że nie wypada, lub łatwa do nagięcia moralność, zazwyczaj wygrywa pokusa; tak też i było w przypadku młodej praktykantki. Widząc, że oszołomiony ostatnimi wydarzeniami tłum nie zdążył jeszcze całkowicie się rozpierzchnąć, Matylda sumiennie powtórzyła czynności koleżanki i miała wkrótce zebraną na opuszku małego palca pokaźną grupkę ludzi. Zbadała ją z bliska, próbując rozpoznać wśród mikroskopijnych drobinek kobiety i mężczyzn z różnych pokoleń, ale zaobserwowanie czegokolwiek, oprócz tego, że ma do czynienia ze zróżnicowaną próbą, okazało się bez lupy lub mikroskopu niemożliwe. Ślina na palcu zaczynała jej wysychać; nie chcąc więc, by jej jeńcy odpadli i się “zmarnowali” oraz czując się niezręcznie podczas wpatrywania w oczy tym, których za chwilę miała zjeść, nieprzyzwyczajona do odgrywania ani roli bogini Wenus, ani antagonisty rodem z baśni braci Grimm jasnowłosa studentka włożyła palec w pośpiechu do ust i zdjęła z niego dokładnie wargami wszystko to, co trzymała w miejscu ślina.


Odniósłszy wrażenie jakby na jej języku pojawiło się mnóstwo malutkich nasionek, z czego każde starało się jej przypomnieć swoimi gorączkowymi ruchami, że nasionkiem wcale nie jest, Matylda przypomniała sobie słowa Natali sprzed niecałej pół godziny; te, którymi dawała jej znać, że być może i jej zmniejszona kopia jest wewnątrz którejś z tych kaset. Czy przechodziła w ostatnim tygodniu przez Stare Miasto? Co jeśli jakimś fatalnym trafem trzyma właśnie w ustach samą siebie? To znaczy: nie żeby kiedykolwiek miała szansę przekonać się na własnej skórze, na ile gwiazdek zasługuje takie zakwaterowanie – jeśli dobrze rozumie, nikt faktycznie zmniejszany nie jest, w laboratorium pojawiają się wyłącznie mikroskopijne klony o tych samych wspomnieniach i tej samej osobowości – ale nie mogła przestać się z nimi trochę utożsamiać. Jedyne, co przynosiło jej ukojenie, to myśl, że każde z nich innego miejsca zająć nie może, niezależnie od swoich marzeń, etyki, czy sumienia. Taka racjonalizacja pomagała jej narzucić sobie swoisty obowiązek delektowania się tym momentem – w imię poświęcenia tych nieszczęśników! – i przekuć wyrzuty i współodczuwany strach w coś zaskakująco pokrewnego – erotyczną rozkosz.


Kierowanie tłumem nie przychodziło jej z taką łatwością co koleżance. Nieprzełykana ślina coraz bardziej wypełniała jej usta i spływała z języka, zabierając ze sobą napotkane osoby. Część z nich trafiła pod sam język, część zaczepiła się o zęby lub zwyczajnie została przez nie zmiażdżona, a część dostała się w zakamarki przy jej wargach i policzkach, z których trudno samemu wydostać się większym kawałkom jedzenia, a co dopiero komuś mniejszemu od przecinka wydrukowanego w instrukcji obsługi lub ulotce leku. Zgubiwszy ich wewnątrz własnych ust, przełykać musiała kilkukrotnie, na raty; i tak nie dało to jej spokoju, że jakaś mała osóbka, skazana ostatecznie na przegraną walkę ze ściskiem i zalewającą płuca wilgotnością, nie ostała się z nią na trochę dłużej. O ile grupę kilkudziesięciu ludzi była jeszcze w stanie wyczuć, okazało się to praktycznie niemożliwe w przypadku pojedynczych jednostek.


– Do twarzy ci w nich – przerwała ciszę Natalia, która z ciekawością obserwowała młodszą koleżankę w trakcie całej ceremonii.


– Hm? – skupiona akurat na wycieraniu kącików ust Matylda nie załapała kontekstu.


– O tym właśnie mówię. Gdybyś oprócz bycia uroczą była jeszcze tak pewna siebie jak jesteś teraz – Natalia speszyła i onieśmieliła jasnowłosą praktykantkę – może inni nie wchodziliby ci tak bardzo na głowę.


– Nie wiem, co odpowiedzieć, haha; ale to prawda, przy małych ludziach czuję się swobodniej niż przy prawdziwych – oceniła Matylda. – Nie ma takiej presji. Co nie znaczy, że całkowicie oswoiłam się już z ich dręczeniem. Nadal to dla mnie trochę niezręczne, w szczególności gdy wiem, że patrzą mi z żalem prosto w oczy. Pod tym względem z budynkami idzie mi łatwiej.


– Czy nie wydaje ci się to trochę ciekawe? Skoro umysły mają ludzkie, a mimo to się tak nie stresujesz, zasadniczą rolę musi grać ich wygląd  – mówiąc eufemistycznie.


– Brzmi to jakbyś polecała mi wyobrażanie sobie komisji egzaminacyjnej nie tyle w tradycyjnej bieliźnie, co zmniejszoną?


– Tak jakby? Jeśli masz z kimś problem, zawsze możemy spróbować go zawczasu tu znaleźć i poćwiczyć trochę rozwiązywanie konfliktów.


– Ha! – Matylda uznała tym pomysł mentorki za intrygujący ale nierealistyczny. – Nawet nie chcę sobie wyobrażać ile by to zajęło czasu.


Rozmowa ucichła, choć nie na długo; dało to chwilę wytchnienia dla kilku tych osób, które nie znalazły się jeszcze w przełyku Matyldy i targane były na wszystkie strony w trakcie jej wypowiedzi. Uwaga kobiet ponownie skupiła się na zmniejszonym mieście.

You must login (register) to review.