- Text Size +
Author's Chapter Notes:

Może lekturę umili ci nastrojowa muzyka?

https://www.youtube.com/watch?v=_dypVv0NouI

https://www.youtube.com/watch?v=zphrQKsiEyg



Na długo zanim Piastowy ród zrzucił goplańskie jarzmo, zanim jeszcze Popielidzi zjednoczyli jeziorne krainy i nawet zanim z Panonii wyruszył z braćmi Lech, przez Wartę i Noteć przechodził już ku greckim i etruskim miastom szlak handlowy, którego najcenniejszym towarem był bałtycki bursztyn. Wyławiany ze słonej toni i wydobywany z naniesionych przez sztormy piasków i wodorostów, stanowił bogactwo pomorskich ludów i źródło ich potęgi; dzięki jego błogosławieństwu weszli w posiadanie grotów, mieczy i sztyletów z brązu i żelaza, wykutych w wielkich kuźniach na ognistym, zagórskim południu. Pod ciosami ich oręża kruszył się krzemień i znikały osady, a sami pomorzanie zapuszczali się i osiedlali coraz dalej od swojej ojczystej ziemi.


Wśród tych, którzy przyszli na świat już po spustoszeniu krain leżących w górze spływających do morza rzek, ale jeszcze przed wzniesieniem na nich nowych grodów, był pewien młody wędrowiec o starożytnym, zapomnianym dawno przez czas imieniu. Nie był on człowiekiem włóczni ni miecza, nie znał też kupieckich języków i nie potrafił zamienić ziarna w owoc; pałał się bowiem przede wszystkim podbojem wód i wszystkiego w nich żyjącego, a także polowaniem na drobną zwierzynę. Tak jak każdy jego przodek i pobratymiec, dzieciństwo spędził wybierając okruchy dobrobytu spośród wyrzuconej na brzeg słonej, czarnej flegmy nieobliczalnej toni, lecz wyruszywszy z nadejściem dojrzałego wieku ku wielkim lasom, zrzec się musiał rodowego zawodu i usamodzielnić. Szkolił się i ćwiczył więc wraz z dzielącymi jego los towarzyszami w sztuce ujarzmiania królestwa drzew i rogatych bestii, a zaradny był na tyle, że przyszło mu przetrwać bez szkody na ciele dwie zimy i miał zaraz wstąpić w trzecią, ostatnią przed powrotem do rodzinnego szczepu gdy przyszłość jego splątała się nieoczekiwanie z przesiąkniętą prastarą magią puszczą i jej pamiętającą czasy wiecznego lodu kolosalną mieszkanką.


Trzecią bowiem jesienią, gdy schronienie i strawę dawały im lasy i wody wokół jeziora, które w dalekiej przyszłości miało nosić nazwę Góreckiego, wędrowiec był świadkiem maści fantastycznych zjawisk i nadprzyrodzonych osobliwości dla niego niewytłumaczalnych. Spędzając za dnia czas na zarzucaniu sieci i zastawianiu pułapek oraz polowaniu na te z morskich stworów, które zapuściły się zbyt blisko ku brzegom jeziora, słyszeć potrafił częstokroć ulotny i delikatny, unoszący się ze swobodą na spokojnej tafli, jakby śpiewny głos kobiecy, którego źródła wcale nie był w stanie wskazać. Choć z początku frasowało go to i niepokoiło - od dawna już przecież wiedział, że nawet za rzeczami pięknymi czaić się może niebezpieczeństwo - przywykł rychło do tej tajemniczej muzyki i zaprzyjaźnił się z jej obecnością gdyż nie znalazł w niej żadnego złowieszczego omenu. Tym, co przysparzało mu więcej kłopotów, było natomiast znajdowanie nad ranem swych zastawionych w wodzie tkanych koszy i sideł w opłakanym stanie, jak gdyby zostały stratowane przez wielkie stado, które jednak pogardziło zdobyczą i tknąć jej nie chciało, zostawiając jedynie w jeziornym mule rozległe ślady swojej obecności. Na żadną bestię mu wcześniej nieznaną w rejonach tych nigdy się nie natknął, lecz takowa mu wciąż o sobie przypominała, budząc go z bezpiecznego łoża zwłaszcza podczas księżycowych nocy dźwiękami łamanego drzewa i bryzgu wody, nawet wtedy, gdy suchy ląd roztaczał się wokół niego na wieleset łokci. Wśród wszystkich tych dziwów, największe zdumienie wzbudzały w nim jednak odnajdywane przy brzegach, wplątane w krzewinę, wyjątkowo długie, złote strąki, ni to zbożowe źdźbła, ni pajęcze nici, które kojarzyć mu się mogły tylko ze sprzędzonym runem jakiegoś baśniowego, baraniego stwora.


Zwieńczenie trosk wędrowca, a zarazem bliższe niż zwykle pisane śmiertelnej duszy spotkanie z tym, co prawami ludzi się nie rządzi, miało nadejść jeszcze przed pierwszym śniegiem. Dniem pewnym znojnym, na zimowych przygotowaniach płynącym, za sprawą towarzyszy podniesion na duchu i wyzbyty się przesądów o bogowych swawolach - których domniemanym dowodom nie mogli sami poświadczyć - podróżnik z przedmorza wybrał się na swej łodzi z ciosanego pnia na środek jeziora by dosięgnąć tych ryb, które ku brzegom zwykle podchodzić na własnych warunkach nie chciały. Choć połów nie był wcale gorszy niż za dnia innego, szum sosen, dębów i grabów, ciepłe promienie słońca, przyjemna bryza i bijący od leśnej oazy spokój przezwyciężyły jego czujność i wzięły go w swoje objęcia, zabierając w krainę snu. Gościł w niej na tyle długo, że popołudnie zmieniło się w wieczór i gdy ocknął się wreszcie zdumiony, rozciągała się wokół niego blisko grobowa ciemność. Słysząc jak prym w pieśni puszczy wieść zaczęła ptaszyna nocna i rozpoznając wzrokiem jedynie oświetlaną przez Księżyc w pełni sylwetkę drzew, zagubiony i przelękniony wędrowiec począł wiosłować ku niej na oślep, chcąc do ciepła i blasku braterskiego ogniska wrócić jak najprędzej; aż nie zawrzało coś w czarnej toni, aż nie zatrzęsło jego łodzią, aż wreszcie nie wystawiło z otchłani swojej oślizgłej macki i, uczepiwszy się kurczowo jego nogi, nie wciągnęło go do jakiejś ohydnej, śluzowej nory.


Już znikał za pianą spiętrzoną blask księżycowy, już śmierć na przybysza swą kosę ostrzyła, lecz miało się w ostatniej chwili okazać, że bogowie nie taki mu przeznaczyli koniec. Złożywszy w myślach bliskim pożegnalne słowa i walki z potworem pradawnym zupełnie zaniechawszy, gdy ostatni oddech z piersi mu się ulatniał, wędrowiec wzniesion został nagle siłą potężną ku górze - a przez wodę zdradziecką z takim pośpiechem sunął, że naraz się jał zastanawiać, czy to ziemia sama go pod barki wzięła, czy może tuzin zaprzężonych koni linami go wyciągał i ze śmiertelnego objęcia ratował. Wynurzył się wreszcie nad taflę jeziora i zaczerpnął upragnionego powietrza. Przesiąknięty do cna zimną, denną wodą, która lała się z niego i spływała gęstymi strugami, nadal ociężałym go czyniąc i z łomotem ku toni ciemnej wracając, próbę ocknięcia się i z ziemi podniesienia podjął oraz rozejrzał się wokół oczami topielca by lepiej zrozumieć, co mu drugą szansę dało.


Oblicze widniejące przed nim było najbardziej niezwykłym, jakie w życiu widział. Wybawcą z opresji okazała się bowiem pani jeziora, nimfa ogromna czy może rusałka, która w dłoń wziąwszy wędrowca, z odmętów czarnych go wyłowiła i w sposób ten mu grunt pod nogami dała. Biło od niej światło jeszcze silniejsze niż to księżycowe; tak że sama się ciałem niebieskim zdawała. Miała na sobie suknię białą jak nieskalana brzozowa kora, a ruchy jej były tak delikatne i tak kobiece, że zdawała się raczej niczym duch przez wodę sunąć gdy kroki stawiała po dnie jeziora. Rozpościerały się nad jej ramionami włosy od powietrza lżejsze, długie jak wierzby płaczącej pędy, a kolor ich od pszenicznego złota czystszy był i szlachetniejszy.


Wszechwielka pani przyglądała się czujnie swojemu ocalonemu, chcąc się upewnić, że z ratunkiem w porę zdążyła. Oczy jej ogromne, odsłonięte w całości swojej przed wędrowcem, lśniły barwami zupełnie dla człowieczego umysłu nowymi, i tak silny był ich czar gwieździsty, tak magiczny ich zwierciadlany bezkres, że jednym spojrzeniem jego serce zdobyła i wrota niebiańskie choć na moment rozchyliła. Dostrzegłszy na dłoni ruchy niezdarne, lecz w pełni świadczące o udanej odsieczy, uradowała się wewnątrz swej miłosiernej duszy; i zlękła zarazem, gdyż pomoc niosąc temu, którego na pastwę potwora zostawić nie była w stanie, złączyła ze sobą dwa niezłączalne światy… a zawsze się to burzowym rozwodem kończy i więcej nieszczęścia niż dobra przynosi.


Nieodwracalnie w ten sposób w los jego wplątana, zdecydowała powinność swą do końca już przeprowadzić. Niosąc przybysza ku bezpiecznym brzegom i schronienie mu dając od spadku i wiatru podmuchów palcami zagiętymi, odezwała się do niego dojrzałej niewiasty głosem, który nie tylko harmonią wdzięczną zachwycał, ale i prosto ku samej duszy jak muzyka leciał; bowiem barwy stanowczej był i potężnej, jak gdyby moc swoją czerpał od całej natury:


- W tej puszczy wciąż drzemie to, co pradawne. Ja sama jestem tego najlepszym dowodem… Nie wszystkie przeminęły stare, zamrożone dzieje.


Po chwili przemówiła ponownie:


- Czy słabość to była do rodzaju ludzi, czy może wstręt tylko do potomstwa cienia - nie mogłam pozwolić, byś padł ofiarą desperackiej poczwary ze świata nie swojego. Lecz boję się, że czymś gorszym mą lekkomyślność przypłacisz… Śpij teraz, do snu powróć aż słońce nie wstanie. Niech wyda ci się spotkanie nasze jedynie złudzeniem.


I dłoń nad nim drugą położywszy, magicznym sposobem jego przemoczone ubranie i włosy osuszyła, a zaklęcie rzucając hipnotyczne, złożyła go w objęcia mchów i korzeni na brzegu.


Gdy ranem wędrowiec z ciężkiego snu się ocknął, zrozumieć nie był w stanie, jak się na lądzie znalazł, a tym bardziej jak dotarła ku niemu wraz z połowem wczorajszym łódka jego cała i kto nakrył go płótnem ze wrzosów i trawy. Przypomniał sobie jednak niedługo, promieniem słońca i bryzą wczesną rzeźwiony, zdarzenia nocy zeszłej; i potwora zrodzonego z ciemności straszliwej; i smak śmierci bliskiej, tak dobrze poznany; i panią jeziora ogromną, której jedynej spośród tego wszystkiego był pewien istnienia; wiedział bowiem dobrze, że wizja tak piękna nigdy by nie była w stanie się sama w jego umyśle zrodzić.


Nic od wtedy bardziej nie pragnął niż znów księżycową nimfę odnaleźć; rusałkę z pyłu gwiazd, z chmur łona, z morza bogiń rodu; niebosiężną jak błyskawice, delikatną jak kryształ lodu; największa dla wędrowca córą wśród cór wszystkich świata - i blaskiem nieskończonym, i tytanim rozmiarem. Nie zdołał jej, półżywy, ni słowa przekazać, lecz nawet jeśli w niemalże topielczej piersi dech by mu nie ugrzązł, nie znalazłby nic jej wszechpiękna godnego, prócz może jednego: szczerszego od wody przez rzekę płynięcia i ojców przez synów chowania wyznania miłości, bezgranicznej, niezmierzonej.


Choć nocy niezwykłej był zbyt schorowany by w pełni zbliżeniu poświęcić uwagę, wspomnienie jej dłoni i palców bezpiecznych podwójnie mu później rozpalało serce. W objęcie jej ciepłe myślą się przenosił, w fantazjach przedsennych i dziennych marzeniach, chcąc w nimfowej gościny znaleźć się znów chwycie i namiastkę czułości jej troskliwej złapać. A gdyby już nigdy nie miał się w jej dłoni znaleźć - myślał, z losem dobijając targu - to chociaż niech ujrzy raz jeszcze przed śmiercią jej ze światła księżyca suknię, jej oczy - te wrota ku zmysłów nieznanych wymiarom, jej włosy tańczące dostojnie i wolno jak wiatrowe zjawy wokół głowy jej i ramion; i usłyszy jej głos tak, jak go słyszał wtedy - nie słuchem samym, ale swą istotą całą.


Gdy w świat wizji po zmierzchu samotnie wypływał, odwiedzała go czasem wytęskniona rusałka i choć radował się wszakże upragnionym spotkaniem, budził się z niego ogarnięty trwogą i opętany poczuciem straty czegoś ważniejszego niż życie. Widział bowiem swą ogromną panią we śnie gorzkim wędrowiec, przez jezioro stąpającej ku niezmierzonemu pustkowiu, na tle gwiazd i księżyca, lecz z każdym krokiem jaki ku niej poczynał, oddalała się od niego bardziej i bardziej, tak że nie był za nic ją w stanie dogonić czy nawet dosięgnąć jej słowem rzucanym w pościgu. W takim więc stanie w środku nocy opuszczał towarzyszy - którym się jego zmiana nader dziwaczna wydawała - i z pochodnią w ręku nad jezioro zmierzał, jakby szukając śladów rusałki przesiąkniętych do jawy. Natomiast gdy puszczę dzienne słońce oświetlało, wypatrywał właśnie tych dziwów, które wcześniej miał za natury dzieło, a teraz już wiedział, że były nimfy obecności oznaką; za włosów strąkami jej najbardziej tęskniąc. Gdy uszom jego dochodził śpiew ledwo słyszalny, a raczej coś, co się tylko nim zdawało, porzucał wszelkie zajęcie i ku niemu się udawał. A na ziemię stratowaną w kształt znajomy natrafiając, klękał i ją całował w nadziei, że to nimfy stóp ślady.


Tak minął mu księżyc od powstania z martwych za pani jeziora sprawą - czy może jednak od śmierci ciała na śmierć duszy zamiany. Pełnia nim w nową odrodziła nadzieję; ruszył więc wartę spędzić na trzcinowym brzegu, wśród rechotu ropuch i insektów żądeł, wierząc, że i tej nocy szczególnej wydarzy się cud. Wędrowiec pełny szczęścia i żalu zarazem wyglądał, nasłuchiwał i czekał wytrwale, lecz gwiaździsta procesja, półkoło zataczając, nie zwiastowała nic więcej niż kolejny wschód słońca. Nie znając sposobu żadnego innego na zjednanie sobie nieznośnego losu, ku bogom się zwrócił i rusałce samej: zdjąwszy na szyi zawieszony rzemyk z bursztynem pokaźnym - dar od rodu swojego, mający go z ziemią pomorską wiązać - wzniósł go ku światłu księżyca białemu i złożył w ofierze pani serca swego, wrzucając go z zamachem do jeziora toni.


Woda pochłonęła wisior i głucho wybrzmiała, zostawiając po nim jedynie zmarszczki chwilowe. Wkrótce i one zniknęły bez śladu. Ofiara się wydała być zupełnie próżna. Nic już więcej nie mając prócz własnego ciała, wędrowiec był bliski oddania jezioru siebie samego. A nuż go nimfa ujrzy i pochwyci znowu? Lub zabierze go potwór, a wraz z nim - tęsknotę…


Wtem rozległ się znany mu dźwięk łamanych gałęzi i rozświetlił się perłową barwą horyzont, jak i tafla czarnego jeziora; i z brzegu przeciwległego wyszła wielka pani w wielkiej białej sukni; i wkroczyła do wody jak duch lekko, wzbudzając fale mniejsze niż wzbudza spadek liścia; i stanęła przed wędrowcem, który ujrzawszy ją, padł na kolana; a gdy do niego przemówiła, z taką uwagą słuchał, że do końca swych dni jej słowa dokładnie pamiętał.


- Jestli cokolwiek dla ludzkiego rodu obosiecznego bardziej niż wyroki serca? Twoje, przybyszu, uczuciem gorejąc, już pożary wznieca i ofiary składa ku swojej wybrance, która pochodzi z innego przecież świata. Gdy woła ją tak głośno, cóż zrobić ona innego może niż znów się przed nim zjawić i zaradzić temu, co sama na niego ściągnęła.


Nie opuszczając wody, pani jeziora kucnęła sama przed wędrowcem pokornym i spojrzawszy się na niego, dłoń w denny muł wsunęła, bursztyn doń wrzucony z niego wyjmując wraz z płynnej ziemi potężną kopą, która jęła przesiąkać przez jej ogromne palce.


- Kamień północy, żywica zastygła. Nie lada kruszec; z morza i lasu zaślubin dziecię.


Nieśmiało głos zabrał uniżony podróżnik:


- Choć zmienni tak bardzo, z ich połączenia coś trwałego powstaje.


Na dłoni nimfy został sam wisior; wszystko inne do jeziora wróciło.


- Trwałego? Mój ród się kończy, twój - rozpoczyna. Dlaczego wstecz patrzysz ku gasnącym łunom? Miast darem twoim pięknym ludzką kobietę uszczęśliwić, w me dłonie go składasz.


- Pani wszechpiękna, całe bogactwo odległego morza złożyłbym u stóp twoich jeśli choć trochę by miało to serce mi twe zjednać. Niczego pewny bardziej nie jestem niż mojej do ciebie miłości. I niczego nie pragnę bardziej niż tobie dać jej dowód.


Wokół artefaktu drobnego nimfa palce zgięła i powstała z kolan; i wezbrały się siły i wody, i wiatru, i światła księżyca; i świadkami gwiazdy i planety jej były. Zaklęła w wisiorze swoje dla wędrowca słowa:


- Jeśli nosi w sobie ten kruszec wyroki przeznaczenia; jeśli dwa odmienne światy miłości węzłem ma połączyć; niech zbierze się w tym miejscu okruchów bezlik jego; niech w pierścieni parę je woda jeziora przekuje; niech świadectwem będą szczerego uczucia; niech świadectwem będą serca niezłomnego.


Palcem nimfy niesiony wisior do wędrowca powrócił, już jako poświadczona morskim złotem przysięga.


- Gdy rodzinnej ziemi posiądziesz bogactwo; gdy ostatnia kropla jeziora tego z bursztynem twoim się w jedno połączy; gdy w pył się fale obrócą i zarosną runem; dowiedziesz, że ogień twej miłości wygasnąć nie jest w stanie, żeś o sercu pewnym, niespowitym czarem; i znajdziesz na dnie dawnym w sosen objęciu dwa pierścienie, oba palcom przeznaczone naszym; i ja się stanę twoja, a ty moim zostaniesz.


Tak oto wędrowiec, na próby miłości przejście skazany swą tułaczkę rozpoczął; i rozłąkę zarazem, zbyt długą, by ją w ludzkich latach liczyć. Nie chcąc go bowiem z sercem złamanym zostawić i targnięcia na życie stać się powodem, zasiała w nim pani jeziora nadzieję. Gotowa była w pełni swoje słowo dotrzymać, lecz nie pierwsze to było człowieka z nimfą spotkanie; niejeden raz wyznanie miłości z ust ludzkich ku rusałce padło; wiedziała, że miłość takowa zawsze tylko czarem była i zmieniała kochanka w gniewem i zazdrością spowitego ducha.


Jednak to nie kaprys upojny podróżnikiem kierował i nie żądza zawładnięcia nimfą. Kochał ją bardziej niż wszystko inne na świecie i nic w sobie z iluzji nie miało to uczucie; i choć widział jej lico zaledwie dwa razy, nigdy się nie zawahał w uczuciu swoim, którego siłę wzmagał jedynie czas. Do próby przystąpił więc z najwyższą powagą, wypełniając swoje zadanie sumiennie i wytrwale. Na wybrzeże powróciwszy wraz z nadejściem wiosny, bez zwłoki przystąpił do zbierania bursztynowego na pierścienie kruszca; i przepełniał nim skórzane mieszki i sakwy i wiklinowe kosze. Te natomiast zabierał wędrowiec w miejsce uświęcone rusałki przysięgą i składał jezioru w darze, powracając do niego raz do roku w dzień pamiętnego z nimfą spotkania i ratunku za dłoni jej sprawą z macek wodnego potwora. I choć nigdy się przed nim nie pokazała już więcej, wytrwałości jego sama była świadkiem, gdyż z księżyca promieni osnucia, z krainy dla śmiertelnego ciała niedosiężnej, podgląd miała na wszystko, co się w puszczy działo.


Wiele od czasów wędrowca i nimfy ze zwanego dziś Góreckim jeziora wody ubyło i mocą przysięgi wraz z wrzuconym doń bursztynem w pierścieni pary fragmenty się przekuło; lecz póki dno się jego suchym nie stało, póki nie wyrosły sosny w miejscu wodnej toni, nie dobiegło końca podróżnika zadanie. Dlatego wśród piasków i puszczy tułając się niezłomnie, bez postaci już cielesnej, ale wciąż miłością do nimfy związany z materialnym światem, przesyła swą do ciebie prośbę: jeśli znajdziesz się w pobliżu leśnego tej rusałki królestwa, wrzuć do jeziornej wody choć okruch bursztynu najmniejszy. W przysłudze tej drobnej tkwi dobro wzajemne; tym bowiem, co na miłość ponad wymiarami niewrażliwi nie są, los naprzeciw wychodzi i serce ich własne opieką otacza.


You must login (register) to review.